sobota, 26 lipca 2014

"Mojemu Mistrzowi i Przyjacielowi..."

Znów mnie długo nie było, ale gdy wracam z pracy jestem tak padnięta, że nie mam siły palcem kiwnąć (a mówią, że pracownik umysłowy ma lekko...).

Jak się zapewne domyślacie po tytule dziś znów będzie o kolejnym Autorytecie.
Długo biłam się z myślami, czy o Nim pisać, nie dlatego, że nie warto, ale że nie bardzo wiem jak to wszystko poskładać w całość...
Kolejny, już ostatni, z grona ukochanych "Tres Pedros"...

PIOTR ŁUKOWSKI, dla ścisłości, prof nadzw. UŁ dr hab. Piotr Łukowski :)
Dawniej pracownik Instytutu Filozofii UŁ, obecnie kierownik Zakładu Kognitywistyki w Instytucie Psychologii UŁ.
Z wykształcenia matematyk, logik i doktor habilitowany nauk humanistycznych.
Mój Nauczyciel.

Poznałam Pana Profesora będąc na czwartym roku studiów. W semestrze letnim zapisałam się na wykład "Teoria manipulacji", który prowadził właśnie Profesor Łukowski.
Na wykład poszłam ze względu na temat, który wydał mi się ciekawy, o prowadzącym nie miałam bladego pojęcia kim jest, ale gdy wyczytaliśmy, że "prof nadzw. UŁ dr hab." to większość z nas pomyślała, nauczona doświadczeniem, że to będzie siwy, albo połysawy starszy pan, który będzie straszliwie przynudzał. Rzeczywistość przeszła nasze (wielu z nas, moje również) najśmielsze oczekiwania. Oto przyszedł na wykład człowiek, ubrany schludnie, ale na luzie, któremu na pierwszy rzut oka nie dawaliśmy więcej niż 40, 40-kilka lat, serdeczny, uśmiechnięty, człowiek o którym myśleliśmy, że jest podwładnym owego "prof nadzw. UŁ dr hab." - "to nie profesor, co najwyżej doktor i to nie habilitowany" - właśnie tak.
Zapytał nas jegomość czy my na taki a taki wykład, potwierdziliśmy, powiedział że się cieszy i wpuścił nas na aulę. Do wykładu zostało jeszcze kilka minut, siedzieliśmy w auli i zastanawialiśmy się, jak długo niebiosa pozwolą nam się cieszyć tym zastępstwem, bo była nadzieja, że chociaż on poprowadzi ciekawe zajęcia, a przy okazji i dla oka widok przyjemny ;)
Zaczął się wykład, a zaczął się od słów: "Witam państwa serdecznie, nazywam się Piotr Łukowski..." To trzeba było słyszeć, to westchnienie przepełnionej rozkoszą ulgi i szmery w stylu "Bóg jednak istnieje i musi być dobry" :D

Okazał się być wspaniałym wykładowcą. Słuchało się go naprawdę z przyjemnością, mówił ciekawie, rzeczowo, konkretnie, podawał dużo przykładów, żeby łatwiej było nam zrozumieć omawiane zagadnienia. Zawsze czekał na nasze pytania i chętnie na nie odpowiadał, nieraz z nami żartował.
Dał się poznać jako Człowiek bardzo otwarty, szczery i bezkompromisowy. O wszystkim mówił wprost, także o sobie.
To człowiek dla którego prawda liczy się ponad wszystko, tak nam nie raz powtarzał: "Mówię prawdę i tylko prawdę, bo tak ślubowałem". Jasne, można było się z Nim nie zgadzać, coś mu zarzucić, ale na pewno nie to, że nie mówi prawdy...

Ktoś mógłby powiedzieć, że ściemniam, bo skoro prowadził zajęcia z teorii manipulacji to uczył nas kłamać... Nic bardziej mylnego. Już na pierwszym wykładzie ostrzegł nas, by przypadkiem nie przyszło nam do głowy stosować technik, o których będzie nam opowiadał, żebyśmy się nawet nie próbowali chwalić tym, że kogoś zmanipulowaliśmy stosując wiedzę z wykładu, bo dostaniemy dwóję taką, że hej, i nawet sam rektor nie skłoni go do zmiany tej oceny...
To był najlepszy wykład na jaki dane mi było chodzić przez cały okres studiów, serio!

Ale wykład to nie wszystko, choć to on sprawił, że często kontaktowałam się z Profesorem, szczególnie pod koniec, kiedy wreszcie przeczytałam książki będące podstawą wykładu i zaczęłam pytać o to i owo.
I w sumie tak to się już potoczyło :)
Wykład się skończył, ale pojawiła się nowa inicjatywa - projekcji filmów, przy okazji których dyskutowaliśmy nad ukazanymi w nich problemami i nad zagadnieniami z zakresu teorii wpływu. Był "Baader - Meinhof", "Wróg ludu", "Dekalog 5", a po nich długie, nierzadko burzliwe dyskusje w kameralnym gronie. Niesamowita sprawa... Brakuje mi tego, podobnie jak zajęć...
Projekcje stały się kolejnym bodźcem do rozmów, zadawania pytań i szukania na nie odpowiedzi. Ale z Profesorem rozmawiało się nie tylko o szkole, nie tylko o filmach w kontekście teorii manipulacji - można z Nim było rozmawiać w zasadzie o wszystkim!
Pamiętam nasze wrześniowe spotkanie, kiedy przyjechałam na Jego dyżur, z podaniem o zgodę na składanie egzaminu z teorii manipulacji. Rozmawialiśmy o wszystkim... o tym jak minęły wakacje, o teorii manipulacji (a jakże), o paradoksach i o logice w ogóle, o filozofii, teologii, o "Trylogii" Sienkiewicza, historii; kończąc po niemal godzinie, bo "dobrze nam się rozmawia, ale mam jeszcze trochę pracy", na bogactwach naturalnych w Japonii... :D

   Pytali mi się ludzie, co mnie w tym Człowieku inspiruje, co mi imponuje, że traktuję Go jako kogoś wyjątkowego...
   Przede wszystkim imponuje mi fakt, że jest to Człowiek, który zawsze mówi prawdę - tak jak pisałam wyżej - "... prawdę i tylko prawdę... bo tak ślubowałem." Jakakolwiek by ta prawda nie była można mieć pewność, że zawsze się ją od Niego usłyszy. Mówi zawsze to, co należy, a nie co wypada powiedzieć, a to w dzisiejszych czasach jest coraz rzadszą umiejętnością.
   Po wtóre imponuje Jego niesamowita wiedza i fakt, że nieustannie tę wiedzę pogłębia, a w dodatku bardzo chętnie ową wiedzą dzieli się z innymi. I nie jest to wiedza wyłącznie z pewnego wąskiego zakresu, ale da się z Nim porozmawiać, jeśli nie o wszystkim, to naprawdę o bardzo wielu różnych sprawach.
   Po trzecie - Jego niesamowita otwartość i umiejętność wysłuchania każdego, bez względu na poglądy (a te w niektórych kwestiach mamy jeśli nie skrajnie, to w każdym razie dość mocno różne ;) )
Poza tym, cóż, to skromny, przemiły, naprawdę przesympatyczny Człowiek, do którego zawsze można było przyjść z problemem (wcale niekoniecznie dotyczącym zagadnień omawianych na zajęciach) i który zawsze starał się pomóc - na ile pozwalała na to Jego wiedza z danego zakresu oraz czas jakim w danej chwili dysponował. Potrafił przyjść na dyżur niemal godzinę przed czasem i siedzieć tak długo, jak długo byli studenci, żeby wszyscy mieli okazję załatwić to, czego potrzebowali. Mnie pomagał przy pisaniu pracy magisterskiej - do końca życia będę pamiętać "wykład" z logiki na temat różnicy między "widzieć" i "uznać" ;)


Profesor jest pierwszą osobą do której odniosłam słowa J.Q. Adamsa, zresztą, kiedy odchodził z Instytutu Filozofii dostał ode mnie prezent (w Japonii prezenty daje się tym, którzy wyjeżdżają/odchodzą) - ramkę wyklejoną suszonymi liśćmi, właśnie z cytatem prezydenta Adamsa i z dedykacją:
"Profesorowi Piotrowi Łukowskiemu, 
mojemu Mistrzowi i Przyjacielowi 
z wyrazami wdzięczności za poświęcony czas, 
pouczające dyskusje oraz konstruktywną krytykę.
Za dobroć, cierpliwość i chęć pomocy.
Najlepszemu z Nauczycieli
na wieczną rzeczy pamiątkę."

W pełni zasłużył na tę dedykację, jest jednym z bardzo wąskiego grona najlepszych wykładowców jakich miałam okazję poznać podczas 5 lat studiów. Nigdy nie zapomnę tego, czego mnie nauczył, nie tylko podczas wykładów, ale przede wszystkich w czasie różnych naszych rozmów. 

Przypomina mi o tym zdjęcie, które Siostra zrobiła nam kiedy poszłam się pożegnać wyjeżdżając z Łodzi do domu.
  Przypomina o tym również dedykacja jaką otrzymałam od Pana Profesora po zdanym egzaminie. Dedykacja w Jego książce, którą za 3 razem udało mi się w końcu przeczytać i nawet pojąć moim małym rozumkiem to, o czym Pan Profesor w niej pisał :)

Panie Profesorze... Dziękuję!
Jestem naprawdę dumna, że mogłam być uczniem tak wspaniałego Nauczyciela i szczęśliwa, że dane mi było poznać tak fantastycznego Człowieka jak Pan!

sobota, 12 lipca 2014

Panie Piotrze, 100 lat!!

Dziś swoje 63 urodziny obchodzi jeden z moich Mistrzów - Piotr Pustelnik :)
W zeszłym roku, Marek Arcimowicz pisał na swoim blogu tak:

  "Poza standardowym: 100 lat, życzę kolejnych lat w zdrowiu. Super formy i szczęścia w życiu – zawodowym i osobistym. 
Oby Twój charakterystyczny uśmiech nie schodził z Twojej twarzy. Żebyś po urodzinowej imprezie był prawie tak zmęczony – jak po tamtej akcji na Południowej Ścianie Annapurny w 2005 roku. Podkreślę – prawie tak! ;)"

W zasadzie - nic dodać, nic ująć :)
 Panie Piotrze drogi - wszystkiego co Piękne, Dobre i Szczęśliwe!
Ma Pan już swój Everest, swoją Annapurnę i Koronę Himalajów, ale wiele szczytów jeszcze przed Panem i tych szczytów życzę Panu z całego serca!

Dziękuję za inspirację, siłę i nadzieję!
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO !!!

wtorek, 8 lipca 2014

Historia pewnego albumu...

Ponad rok temu, pod koniec czerwca 2013 roku powstał pewien album...
Planowany był już jakiś czas, w założeniu miał być albumem pożegnalnym, pamiątką i to się nie zmieniło...
Nie spodziewałam się jednak, że będzie musiał powstać aż tak szybko...

Informacja przyszła w poniedziałkowe popołudnie... Kiedy minął pierwszy szok, przyszło nagłe otrzeźwienie - ALBUM!!! Tylko, że wszystko co potrzebne do jego wykonania zostało w Turku, a ja... w Łodzi...
  Jeszcze tego samego popołudnia pojechałyśmy po materiały, cudem udało się znaleźć coś, co można było wykorzystać jako album... Później cały wieczór i pół nocy wybierania zdjęć... spośród kilku tysięcy które trzeba było przejrzeć i kilkuset, które można było wykorzystać wybrałyśmy 138. 



 W południe dnia następnego zdjęcia trafiły do wywołania... pozostało czekać...
Zdjęcia odebrałyśmy w czwartek i... około godziny 17:00 zaczął się 12-godzinny maraton wybierania i segregowania zdjęć, dobierania cytatów, drukowania, wycinania, kaligrafowania, klejenia i robienia ogólnego bałaganu, pieszczotliwie nazywanego nieładem artystycznym, choć pokój wyglądał jak po przejściu jakiegoś tornada czy innego kataklizmu...


 Po 12 godzinach... krótka (w założeniu godzinna, w rezultacie niemal 3-godzinna) przerwa na sen, a po bardzo nagłym przebudzeniu... Ciąg dalszy, ostatnie kilka stron, ostatnie kilkanaście zdjęć, poprawki, uzupełnienia... Kolejne 6 godzin...
Wreszcie, po 18 godzinach niemal nieprzerwanej pracy album udało się skończyć... Był piątek, 28. czerwca... 

Zawiozłam album do domu, a w niedzielę, 30 czerwca, podczas Mszy Świętej o godz. 8:00 w kościele św. Barbary w Turku, trafił on w ręce Tego, z myślą o Kim był tworzony...

To właśnie album Asieńka trzyma w łapkach :)
Przewiązany zieloną chustą turkowskiej grupy Pieszej Pielgrzymki Diecezji Włocławskiej na Jasną Górę, bo... był pożegnalnym prezentem dla Kierownika Grupy...
Tak, powstał z myślą o Ks. Piotrze, jako pamiątka Jego posługi w naszej parafii. 
Z przyczyn obiektywnych i oczywistych dokumentacja fotograficzna owej posługi, zamknięta w albumie musiała być bardzo okrojona, niemniej jednak mam nadzieję, że pozwala Mu przywołać wspomnienia - miłe, dobre i ważne :)

Bardzo się cieszę, że mogłam ten album stworzyć. Miał być wyjątkowym prezentem dla wyjątkowego Człowieka, bo takim był Ks. Piotr dla całej naszej wspólnoty i dla mnie. 
Stworzenie tego zbioru kosztowało mnóstwo czasu i sił, także sporo pieniędzy, ale są wartości, które nie mają ceny i których za nic kupić się nie da, ani niczym za nie wynagrodzić, chyba, że tym samym...

Dzięki Siostra, że mi pomogłaś. Wiesz dobrze, że bez Ciebie nie dałabym rady tego zrobić... :*


Kochani, jeśli jesteście ciekawi jak wyglądała zabawa w tworzenie wspomnianego albumu to zerknijcie TUTAJ :)



poniedziałek, 7 lipca 2014

Warszawskie wspomnienia...

Sobotę 28. czerwca, spędziłam w Warszawie.
Głównym powodem wyjazdu był Festiwal Sztuka Ulicy i występ Teatru Formy z Wrocławia, ale myli się ten, komu wydaje się, że pojechałam tam tylko na Festiwal, choć rzeczywiście, to był główny impuls do wyjazdu :)
Na dworcu spotkałam się z Siostrą i zaczęła się nasza Warszawska podróż :)

Najpierw Cmentarz Wojskowy na Powązkach - odwiedziny u Waldemara Milewicza, Jacka Kaczmarskiego (myślę, że nie dałby mi spokoju, gdybym mimo obecności w Wa-wie nie przyszła go odwiedzić), Grzesia Ciechowskiego, Marka Kotańskiego, Jacka Kuronia, prof. Leszka Kołakowskiego, Adama Hanuszkiewicza, prof. Bronisława Geremka.

Po wizycie na Powązkach ruszyłyśmy na Agrykolę, wytropić, gdzie dokładnie odbywać się będzie wieczorny spektakl Teatru Formy, bo określenie "Park Agrykola" to dość szerokie pojęcie ;)
Był więc spacer Alejami Ujazdowskimi, obok Amber Room (Pałac Sobańskich, Klub Polskiej Rady Biznesu) - ceny... powalające, menu nawet ujdzie ;) Później Plac na Rozdrożu, Agrykola 1 i Atelier Amaro ;) Wreszcie spacer po Parku, krótki odpoczynek nad wodą i znów w drogę. Tym razem na obiad do Złotych Tarasów.
     
Był więc obiad w McD - wrap miodowo-musztardowy jak to z Siostrą mamy w zwyczaju (no wiem, nie są to wyżyny kulinarne, ale raz kiedyś lubię przekąsić wrapka). W tak zwanym międzyczasie okazało się, że pogoda miała kaprys i strzeliła focha w postaci burzy, wichury i ulewy że świat nie widział i świata widać nie było... Przeczekałyśmy więc w Złotych Tarasach, konkretniej w Empiku - to najlepsze miejsce na przeczekiwanie wszystkiego - książki! Tyle dużo książek! :D Potem była jeszcze kawa, z racji tego, że obie byłyśmy na nogach od nieprzyzwoicie wczesnych godzin porannych, jakoś więc trzeba było się poratować, żeby nie paść na pysk ze zmęczenia...
Zanim wypiłyśmy kawę przestało padać.

Deszcz pokrzyżował trochę plany festiwalowe, miałam pojechać na pierwszy spektakl, jednak przy takiej ulewie całkowicie mijało się to z celem... Ale nie ma tego złego!
Gdy wreszcie przestało padać wyszłyśmy na poszukiwanie zaginionego przystanku! Tak Drodzy, przystanki autobusowe przy Dworcu Centralnym to jest jakaś masakra...
Z poszukiwań właściwego przystanku przeniosłyśmy się pod Pałac Kultury, gdzie, jak się okazało szykuje się wstrząsający performance w postaci Zombie Walk :D
Przyznaję się bez bicia, że byłam pierwszy raz w życiu, ale bardzo mi się podobało, serio! Jestem naprawdę pełna podziwu dla tych wszystkich, którzy włożyli niebywały ogrom pracy w przygotowanie strojów, rekwizytów i charakteryzacji. Niektórzy z uczestników wyglądali naprawdę przekonująco i przerażająco :)
Nie byłyśmy na całym Zombie Walk, tylko kawałeczek, bo wciąż nie udało nam się znaleźć tego właściwego przystanku, a ja musiałam się dostać na Rynek Nowego Miasta, gdzie odbywały się spektakle festiwalowe...

Gdy wreszcie odnalazłyśmy właściwy przystanek (dzięki Bogom za mapy i internet w telefonie) nadszedł czas by się rozstać...
Niestety, Siostra nie mogła zostać dłużej, musiała wracać do Łomży... Poczekała ze mną na odjazd mojego autobusu, pożegnałyśmy się i każda ruszyła w swoją stronę...

Wreszcie dotarłam na Rynek. Nie bez problemów, bo oczywiście znajomość topografii Warszawy nie jest moją najmocniejszą stroną, ale co tam, koniec języka za przewodnika, hosanna i do przodu :D
Udało się! Zdążyłam! Akurat na spektakl "Cykliści" Teatru Porywacze Ciał z Poznania! Nie był to taki zwyczajny spektakl, a szalona, kolorowa, roześmiana weselna parada zwariowanych cyklistów :D
Uwielbiam tego typu działania artystyczne, to naprawdę coś wspaniałego, gdy publiczność staje się częścią spektaklu, gdy może, a nawet powinna wchodzić w interakcje z aktorami, brać udział w tworzeniu poszczególnych scen. To znakomita forma rozrywki i kontaktu z teatrem dla wszystkich - oczywiście najczęściej podczas takich akcji najlepiej bawią się dzieci, ale i dorosłym się podoba. Jest mnóstwo śmiechu i znakomitej zabawy!

Kolejnym spektaklem prezentowanym podczas Festiwalu miał być "Korowód tańca" Teatru Highlights z Kijowa... Niestety, ani na tym, ani na kolejnym spektaklu, tym razem w wykonaniu Teatru Fuzja z Poznania już nie mogłam zostać... Musiałam dotrzeć na Agrykolę, a to w sobotni wieczór wcale nie jest takie proste, zwłaszcza gdy ma się do dyspozycji komunikację miejską, a nie bardzo się ogarnia co gdzie jeździ i kiedy...
Udało się jednak...
Na Plac na Rozdrożu dotarłam na tyle wcześnie, by pokusić się o próbę odnalezienia jeszcze jednego miejsca, które mam nadzieję uda mi się w przyszłości odwiedzić :)Atelier Amaro at Home nazywa się owo miejsce, a jest niczym innym jak stworzonym na potrzeby pracy Atelier laboratorium. Oczywiście nie spodziewałam się tam kogokolwiek zastać o tej porze (ok godz. 20:30...), chciałam to miejsce po prostu odnaleźć. Udało się, choć polemizowałabym z Panem Wojtkiem, że to 5 minut drogi od Atelier, już bardziej 10 minut :)
Był więc spacer w dół ulicą Belwederską, w deszczu, przy wtórze grzmotów i świetle błyskawic - a czemu nie! Potem powrót na Agrykolę, a tam...

Jak zawsze znakomity Józef Markocki i jego Teatr Formy z Wrocławia, w opartym na powieści Franza Kafki spektaklu "Proces".
To właśnie dla tego spektaklu zdecydowałam się na taką wyprawę, ale jak zawsze jeśli idzie o Teatr Formy - warto było!!
Spektakl jest opowieścią o człowieku, uwikłanym w system i przez ten system osaczonym. To autorska refleksja na temat współczesnej wersji ludzkiego zniewolenia i upodlenia. Zwraca uwagę na powszechne uzależnienie od pieniądza - największego fetyszu współczesnej cywilizacji.
Poruszający, wzbudzający refleksję, a z nią także strach, bo przecież każdy z nas jest uwikłany w system, dokładnie tak samo jak główny bohater...

A na sam koniec, już w drodze powrotnej ze spektaklu... jeszcze jedno miejsce, ważne dla mnie, miejsce, które mam nadzieję w niedalekiej przyszłości odwiedzić...
Była mniej więcej 23:00...
Atelier Amaro after saturday's last service :)
Wierzę, że niebawem będę mogła Wam pokazać zdjęcia już nie tylko z zewnątrz, ale przede wszystkim z wnętrza Atelier, opowiedzieć o serwowanych tam potrawach (ten serniczek borowikowy i lody jałowcowe...), a także pochwalić się zdjęciem z Mistrzem Amaro :)
Tak, mam marzenie :)
Jak tylko kupię Nikusiowi nowe oczko, czyli większy obiektyw, zaczynam odkładać na kolację u Mistrza :)

Marzenia nic nie kosztują, a sprawiają, że życie nabiera sensu, gdy zaś uda się je zrealizować - nic nie może się równać ze szczęściem jakie się wtedy odczuwa :)
A wiem, że marzenia się spełniają, przekonałam się o tym już nie raz :)




piątek, 4 lipca 2014

"Et ego dico tibi quia tu es Petrus..."

To chyba jeden z bardziej znanych cytatów z Pisma Świętego. Gdy Piotr wyznał "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego" Jezus mu odpowiedział: "Ja tobie powiadam, ty jesteś Piotr, opoka..."
Ale nie, nie będzie o Św. Piotrze...


Kolejny Autorytet, Mistrz, Przyjaciel... Kolejny z grona moich ukochanych Tres Pedros...
Piotr... Właściwie to powinnam mówić Ksiądz Piotr...
Człowiek wielkiej wiary, pobożności i gorliwości.
Inteligentny i obdarzony prawdziwą Mądrością.
Pełen skromności i pokory. (Już widzę Jego zakłopotanie, gdyby to czytał).
Wrażliwy i czuły.
Człowiek, który mimo nieraz ciężkich chwil jakie sam przeżywał, potrafił przynieść ukojenie, pokój, służyć dobrą radą, serdecznym słowem...
Po prostu... być tym, kim winien być z racji imienia - Opoką, Skałą...

To będzie dużo bardziej osobista notka niż ta o Panu Piotrze, czy o Panu Wojtku, ale nie umiem inaczej...
Zaczęło się właściwie jak z poprzednimi dwoma Bohaterami - ot, znam nazwisko, kojarzę człowieka, ale nad to już nic, zwyczajnie, jest i spoko, ani to ziębi, ani grzeje. I znów do czasu...
Gdy trafił do naszej parafii to był akurat niełatwy czas w moim duchowym życiu, jakoś tak się z Panem Bogiem pożarłam, w sumie nie pamiętam o co, no ale... Długo to trwało, kilka miesięcy w sumie... Aż wreszcie, którejś niedzieli stwierdziłam, że nie chce mi się siedzieć w domu, a i na spacer nie bardzo mam ochotę (była to w tych miesiącach standardowa praktyka), więc co tam, pójdę sobie do kościoła, odsiedzę swoje i wrócę do domu.
"Pech" chciał, że trafiłam akurat na Mszę sprawowaną przez Piotra - nie, nie pierwszą odkąd przyszedł do parafii, ale tamta była, z do tej pory nieznanych mi powodów, wyjątkowa.
Słuchałam i chłonęłam każde Jego słowo, każdy Jego gest pełen szacunku, pokory i miłości. Gdy mówił "Panie nie jestem godzien..." rozpłakałam się i do końca Mszy nie umiałam przestać płakać... Coś pękło...
Wróciłam (nie od razu oczywiście, wszystko drobnymi kroczkami, powolutku).
Później była pielgrzymka na Jasną Górę, której Piotr był kierownikiem...
Jego druga pielgrzymka w życiu, a radził sobie tak, jakby robił to od lat... Wspierał, podtrzymywał na duchu, mobilizował, doceniał - to bardzo ważne, gdy w ciągu 6 dni robi się prawie 200 kilometrów, by mieć kogoś, na kogo można liczyć, kto rozumie trud, kto rozumie, że jest ciężko i stara się pomóc, najlepiej jak potrafi...

Nie tylko na pielgrzymce starał się pomagać. Tak na co dzień również, choć nie zawsze miał czas na długie rozmowy, ale był wspaniałym spowiednikiem i powiernikiem.
Nazywam Go Przyjacielem, mimo, że rzadko się spotykaliśmy i rozmawialiśmy, ale był przy mnie w chyba najtrudniejszym czasie mojego życia, kiedy dwa dni przed pielgrzymką dowiedziałam się o chorobie mamy...
Poddałabym się gdyby nie On...
Przyszłam Mu powiedzieć, strasznie się rozpłakałam...
Byłam zła na siebie, że tak płakałam, było mi wstyd, ale wtedy po prostu nie potrafiłam inaczej, czułam się całkowicie bezsilna i bezradna...
A On był spokojny i opanowany, choć przejął się, widziałam...
Powiedział, że wszystko będzie dobrze, ale to nie było takie na odwal się, byle coś powiedzieć i mieć z głowy... Piotr naprawdę wierzył, że będzie dobrze...
Poszłam z tym do Niego, nie tylko dlatego, że jako kierownikowi pielgrzymki byłam Mu winna pewne wyjaśnienia, ale przede wszystkim dlatego, że jakiś głos mówił mi, że nikt mi bardziej nie pomoże niż On, nikt lepiej nie zrozumie...

Wybaczcie, że tak osobiście i emocjonalnie, ale o Nim inaczej nie umiem...
Pojawił się w moim życiu w sumie znikąd i zdawać by się mogło na chwilę, ale stał się jego cząstką, bardzo ważną cząstką...
Dobry, szlachetny i skromny Człowiek.
Mimo, że czasem ponosiły Go emocje - delikatny i czuły.
Wrażliwy - przez co bardzo łatwo było Go zranić.
Przejmował się losem tych, których doświadczyło życie - nie tylko ludzi, także zwierząt...
Cudowny spowiednik - pełen Mądrości, cierpliwości i pokoju.
Wspaniały Kapłan - pełen szacunku, miłości i czci do Eucharystii. Każde nabożeństwo, każda Msza Święta którą sprawował były dla mnie niezwykłym doświadczeniem autentycznej obecności Boga.

Niedościgły wzór.
Powiernik.
Przewodnik.
Mistrz.
Przyjaciel...

Czasem się z Nim nie zgadzam, czasem się nawet pokłócimy, ale bardzo Go szanuję.
Stoję na stanowisku, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć... Piotr zasłużył sobie na niego w stu procentach...

Jak to dobrze, że są tacy ludzie jak On...
Dzięki ci, Losie...