wtorek, 30 grudnia 2014

Zaproszenie na świąteczno-noworoczne spotkanie z Ks. Wojciechem Lemańskim.

Co tu dużo pisać... Wszystko jak w tytule :)


    Jak wiecie, miałam okazję spotkać się z Ks. Wojciechem w lutym tego roku, w Łodzi, podczas promocji książki "Z krwi, kości i wiary". Wspominam ten wieczór jako spotkanie z mądrym, dobrym, skromnym Człowiekiem. Rozmowa z Księdzem choć krótka, również zapadła mi głęboko w pamięć, bo pełna była serdeczności, uśmiechu i prostoty.
    Do Jasienicy obawiam się, nie uda mi się dotrzeć, ale może ktoś z Was, Drodzy, ma ochotę się wybrać - myślę, że nie pożałujecie!
Ja ufam, że jeszcze kiedyś będę miała okazję do rozmowy z Ks. Wojciechem, może podczas comiesięcznych spotkań w Treblince, może przy okazji jakichś innych uroczystości, kto wie.
Warto mieć nadzieję :)

czwartek, 25 grudnia 2014

Jeszcze jedne, szczególne życzenia . . .

    W okolicach Bożego Narodzenia wszyscy wokół mówią o dobroci i życzliwości, wszyscy silą się na uprzejmości, uśmiechy i pozdrowienia, często bardziej wymuszone niż płynące z serca.
To czas kiedy wszyscy wszystkim życzą wszystkiego - zdrowia, szczęścia, pomyślności, bogatego Mikołaja itd...

Wczoraj składałam życzenia Wam wszystkim, którzy tu zaglądacie, dziś chcę napisać jeszcze jedne, szczególne życzenia (choć nie wiem, czy Osoba do której będą adresowane kiedykolwiek je przeczyta...)

O Ks. Wojciechu Lemańskim trochę na blogu wspominałam. Już wówczas Jego sytuacja nie przedstawiała się zbyt radośnie, ale teraz to już jest dramat...
Niemniej jednak...


Księże Wojciechu, życzę Ci aby Dziecię Jezus odmieniło zatwardziałe serca 
Twych przeciwników i skłoniło ich do opamiętania. 
Niech Jasność oświeci ich umysły i serca, by pojęli, jak wielką krzywdę wyrządzili 
nie tylko Tobie, ale też ludziom, dla których byłeś, jesteś i zapewne zawsze będziesz ukochanym Duszpasterzem. 
Nie można cofnąć czasu, nie można cofnąć wypowiedzianych słów, gestów i decyzji, które poraniły boleśnie nie tylko Ciebie, ale również wielu członków Kościoła, 
można jednak spróbować te krzywdy naprawić...
Niech Cię Pan błogosławi i strzeże, niech wleje w Twoje serce pokój, otrze łzy z oczu 
i przyniesie ukojenie - przez Słowo i Eucharystię, ale również przez serdeczną obecność życzliwych ludzi. 
Niech Cię strzeże, niech Cię wspiera Światło.
Niech Jasność, której płomień każdy z nas nosi w sercu prowadzi Cię 
po ścieżkach Prawdy.
Jej ufaj, za nią podążaj, Jej pozostań wierny (tak jak do tej pory), a nigdy nie zbłądzisz.

"Bądź wierny. Idź."

środa, 24 grudnia 2014

Świątecznie - serdecznie . . .


Dawno mnie nie było, nawet bardzo dawno, wybaczcie, ale moje życie obróciło się do góry nogami i nie bardzo mam czas na cokolwiek. Wiele razy zabierałam się do napisania, ale najzwyczajniej w świecie brakowało mi na to sił...



Mija właśnie Wigilia Świąt Bożego Narodzenia. Większość z nas zasiadła dziś do uroczystej kolacji, podczas której dzieląc się opłatkiem w gronie najbliższych składaliśmy sobie życzenia.
A oto moje życzenia dla Was...

Kochani Wędrowcy…
Nie ma znaczenia kim jesteście, w co wierzycie, co świętujecie - czy to Chanukę, Yule, czy Boże Narodzenie; każdy z nas jest dzieckiem Jasności i w stronę Jasności podąża, choć zmierzamy do Niej różnymi drogami – każdy z nas ma swoją Opowieść…
Życzę Wam, abyście zawsze byli wierni swojej Drodze i swojej Opowieści.
Niech Jasność pobłogosławi Wam zdrowiem, Pokojem i Miłością.
Obyście zawsze mieli obok siebie życzliwych ludzi – wszak w tym jest prawdziwe szczęście.
Bądźcie wierni swoim Przyjaciołom, gdziekolwiek teraz są – nie zapominajcie o nich, by Ktoś większy niż Wy nie zapomniał kiedyś o Was…
Mądrze wybierajcie swoim Mistrzów pamiętając, że najdroższy klejnot to nie zawsze ten, który najjaśniej błyszczy…
Nie narzekajcie na swój los – zapewne zawsze spotkacie kogoś, komu jest znacznie gorzej niż Wam…
Tym z Was, którzy ze względu na obowiązki, chorobę, czy inne okoliczności ten czas spędzacie z dala od swych bliskich życzę, byście spotkali dobrych ludzi, którzy choć na chwilę pozwolą Wam poczuć się jak wśród najbliższych.

Kochajcie i bądźcie kochani.
Radujcie się i świętujcie – wszak każdy ma powody do radości.
Czuwajcie i bądźcie wierni.
Niech Was wszystkich Jasność prowadzi!
Niech iskra Jasności, którą każdy nosi w swym sercu, prowadzi Was przez życie po drogach Prawdy, ku Radości, która nie ma granic.
I jeszcze mały prezent ode mnie: 
Muzyczna wersja tego, co na pocztówce.
Jacek Kaczmarski - "Odmiennych mową, wiarą, obyczajem"


piątek, 17 października 2014

Pomoc dla Dzieci Nangi
















Wiecie, albo nie wiecie, a jak nie wiecie to się dowiecie - Tomek "Czapkins" Mackiewicz niebawem wyrusza w Himalaje, na zimowy podbój Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), dziewiątego pod względem wysokości szczytu świata.
Nanga i K2 to ostatnie ośmiotysięczniki, które nie zostały zdobyte zimą!

W związku ze zbliżającym się wyjazdem na wyprawę Tomasz napisał na swojej stronie na fb:

Witajcie. Zbieram rzeczy dla tych dzieciaków. Jeśli ktoś z Was, ma jakieś drobiazgi po swoich dzieciakach, czy to rękawiczki, czapeczki, bluzy, szaliki , koszulki , buciki, zabawki ale niezbyt duże. I jeśli ktoś z Was chciałby podzielić się z tymi dzieciakami, proszę o kontakt na maila dziecinangi@gmail.com
Pozdrawiam i dziękuję.

Prośba o udostępnianie tego posta, możemy w fajny sposób wykorzystać fakt że zaraz tam lecę i będę mogł zająć sie rozdysponowaniem tego co zbierzemy tu na miejscu.
Ja wiem, że Pakistan i Himalaje to dla wielu z Was koniec świata, ale na tym końcu świata też żyją ludzie, którym można pomóc. Szczególnie, że i oni służą pomocą...
Rodzice tych dzieciaków są tragarzami, przewodnikami, kucharzami towarzyszącymi ludziom wyruszającym na wyprawę w najwyższe góry świata. Nierzadko ryzykują własnym życiem by pomóc "białym", którzy znaleźli się w kłopotach - jak choćby po lawinach pod Annapurną...

Jeśli macie w domach rzeczy, o których pisze "Czapkins" i chcielibyście się podzielić - kontaktujcie się pod wskazany wyżej adres mailowy. Jeśli nie możecie pomóc w ten sposób, to chociaż podajcie dalej, może inny będą mogli i chcieli podzielić się tym, co mają z tymi, którzy mają mniej lub wcale !!
 

czwartek, 16 października 2014

Mroczna twarz Bogini Annapurny...

 W dniu wczorajszym dotarła do Polski informacja o potężnych burzach śnieżnych i lawinach, które zaskoczyły turystów przebywających pod masywem Annapurny w Nepalu...
Wiele osób zostało rannych, na chwilę obecną podaję się liczbę 29 zabitych, jednak liczba ta może wzrosnąć, gdyż wiele osób nadal uznawanych jest za zaginione.
Wśród ofiar są też Polacy...

Trasa na której doszło do tragedii nie jest trasą wspinaczkową, ale trekingową, przeznaczoną dla amatorów. Jak mówi jeden z organizatorów wycieczek w Himalaje, na przestrzeni ośmiu lat, kiedy organizował podobne wyjazdy nigdy nie dochodziło do podobnych anomalii, a jesień jest najdogodniejszą porą na tego typu wycieczki.

Annapurna (8091 m n.p.m.) pierwszy ośmiotysięcznik zdobyty przez człowieka (3 czerwca 1950), jest dziesiątym pod względem wysokości szczytem ziemi. Choć w porównaniu z innymi ośmiotysięcznikami nie jest górą zbyt wysoką, to jednak niezwykle niebezpieczną ze względu na bardzo dużą rozległość masywu. Opady śniegu i powodowane nimi zagrożenie lawinowe już niejednokrotnie więziły himalaistów na zboczach, uniemożliwiając powrót do bazy.
Do 2005 roku udokumentowano 103 wejścia na wierzchołek i 56 przypadków śmierci... To dość mroczna statystyka, sami przyznacie...

Nie pozostaje nic innego jak tylko mieć nadzieję, że liczba ofiar wczorajszych lawin nie wzrośnie zbyt drastycznie...
Oby Boginni Annapurna pozwoliła odnaleźć spokój duszom tych, którzy zginęli u Jej stóp...

poniedziałek, 13 października 2014

"Nie chcem, ale muszem", czyli nie przyszedłem pana nawracać, ale religia mi jednak nakazuje...

    I znów będzie gorzki komentarz do rzeczywistości...
Normalnie to może i olałabym temat ciepłym strumieniem, ale nastrój mam jaki mam więc nie oleję...
Będzie sporo dość obszernych cytatów, wybaczcie, ale muszę mieć tutaj punkt odniesienia...

Nie dalej jak tydzień temu jedna z moich znajomych (nie, nie Agnieszka) wrzuciła na fb taki oto link: http://hipokrates2012.wordpress.com/2014/10/02/gdy-dziecko/ z podpisem "Tylko Boża Miłość wychowuje właściwie..."
I tak jak z treścią zawartą w linku zgadzam się w całej rozciągłości, tak z treścią podpisu to już tak nie koniecznie, bo czy tylko człowiek wierzący w Boga potrafi dobrze wychować swoje dzieci, a taki Ateista to już nie? Nie sądzę!
Przedyskutowaliśmy temat pod wpisem, oceńcie sami...

Ireneusz: "Tylko Boża miłość wychowuje.." brednia a inne religie...

Jolanta:
Tatuś jest jeden..a religie są jeszcze rozczłonkowane bo różne są stopnie zdolności postrzegania i poznania tego samego Ojca..czasem perspektywa jest węższa, czasem szersza, mniej lub bardziej pełna...ale dusza szuka tego samego...powrotu w ramiona Ojca, w ramiona Miłości...Człowiek jest Pełnią i cierpi z braku Pełni...A TA PEŁNIA CZEKA ...CZEKA NA KAŻDEGO CZŁOWIEKA.
Ireneusz: Katolicyzm wie wszystko i najlepiej :)
Karla: Wie tyle samo, ale jak każda religia uzurpuje sobie monopol na prawdę.Jeśli ktoś szuka Boga to w religii na pewno Go nie znajdzie...
Jolanta:
Kto pragnie Boga, dostrzeże Go (bo czyż ludzkość-człowiek może mieć więcej niż jednego Ojca?) i szedł będzie drogą, którą uzna za najwłaściwszą by dojść do celu...do Prawdy..do TEGO KTÓRY JEST. Z pewnością nie dojdziemy tam drogą gniewu, złości, wzburzenia, krytyki, wytykania innym tego że nie mają racji....bo do Boga-=Miłości dociera się jedynie drogą Miłości...póki sie Nią nie podąża, podąża się w przeciwnym kierunku...."Tylko dobre owoce świadczą o dobrym drzewie". Proponuję więc przekręcić regulator odbiorków na "częstotliwość" Miłości bliźniego i radować się...bo mamy z czego - jesteśmy Człowiekiem", Stworzeniem zrodzonym z Miłości...żyjmy Nią. :) :) :)
....czasem jesteśmy jak Synowie marnotrawni" i trzeba upaść nisko, pragnąc niejako jeść ze świniami, poczuć pustkę wygnania pomimo bycia synem/dziedzicem....aby poznać Miłość Ojca, uderzyć sie w pierś i pojąć sercem....każdy ma swój czas powrotu...Ojciec wyczekuje i nie przestanie...bo jest doskonały ...jakkolwiek jesteśmy w stanie Go odczuwać...On jest i tylko On jest...
Ireneusz:
To jest chore.... Co człowiek by nie zrobił to jedynymi zbawieniem jest Ojciec, Jezus itd.
Czy tak trudno zrozumieć że nie wszyscy wieżą w tę brednie... i nie chcą od was żadnych modlitw...
... modlcię się za siebie ponieważ nic wam już nie zostało....
Jolanta:
Ojojoj, wiele wiele trzeba modlitwy i chwała Bogu że nam pokazuje o czyj pokój serca trzeba się modlić szczególnie gorliwie...Wszystkiego najlepszego, Kochani :)
Karla:
Z tym zbawieniem to też tak nie do końca wiadomo. Ze dwa tygodnie temu ksiądz grzmiał z ambony że nikt nie może być pewny że zostanie zbawiony (nawet ci pobożni wierzący mają nie być pewni...)
Dla mnie najwyższą prawdą, jako dla człowieka jest ta, pro
sta niezwykle: Dobro czyń a zła unikaj.
Uniwersalna dla wszystkich pod niebem...
" Nie dziw się że ktoś jest dobry bez Boga. Współczuj temu,który potrzebuje Boga aby być dobrym..."
Ireneusz:
Zgadzam się całkowicie.. Bug nie ma nic na rzecz czy ktoś jest dobry czy zły... Czy Dalajlama jest zły nie wierzy w Boga...
Jolanta:
Dobrze jest szukać tego co "dobre" ale najlepiej jest szukać tego co "najlepsze", co doskonałe. Diabeł zatrzymuje człowieka przy rzeczach dobrych aby nie dotarł do celu...W zasadzie każdy człowiek, nawet najbardziej pogubiony znajdzie w sobie coś co zaświadczy o jego "dobroci"..ale nie chodzi o to abyśmy zginęli w ocenianiu siebie jako dobrych ale abyśmy dotarli do wyzwolenia się z iluzji pryskającej jedynie wobec Prawdy....nieustawajmy...bo "w Nadziei już jesteśmy zbawieni" :) ...okupem za nas był sam Jezus Chrystus...
Ireneusz:
Ty jesteś zaślepiona Twoje zachowanie przypomina ortodoksyjnych islamistów my my my i tylko my....
Karla:
Marek Aureliusz powiedział: „Przeżyj swoje życie dobrze. Jeśli są bogowie i są sprawiedliwi, nie będzie ich obchodzić twoja świętoszkowatość i pobożność, tylko to, co dobrego w życiu zrobiłeś. Jeśli są bogowie i są niesprawiedliwi, nie warto ich czcić. Jeśli bogów nie ma, kończąc swoje życie będziesz miał poczucie, że przeżyłeś życie godnie i że pozostanie ono w pamięci twych bliskich.”
Jolanta:
Ireczku, moje "my" obejmuje wszystkich ludzi, nie jest dobrze się z tej grupy wykluczać. Uważam Cie za mojego brata wielkiej ludzkiej rodziny. Karoilnko, jesteś dziewczyną o bardzo dużym potencjale intelektualnym i wiesz o tym dobrze, nie stawiaj jednak spraw umysłu ponad ducha i wiarę, bo Twe zdolności zmarnują się...przyszedł bowiem na ziemię Ktoś większy niż Marek Aureliusz i najbardziej światli filozofowie wszechczasów...i 2000 lat czeka aż "przejrzymy".....On jednak wie, że aby "dojżeć" trzeba "dojrzeć"...Nie ma sensu się spierać jeśli nasze poglądy są dalece odmienne, szukajmy tego co nas łączy i idźmy naprzód. :) Pozdrawiam Was i życzę nieustawania w drodze do tego co da poczucie Pełni :)
Ireneusz:
Myślisz, że nie wierząc człowiek może być nie spełniony.... Dla mnie Ty możesz modlić całe dni... Tylko nie za moje nawrócenie... Nie traktuj mnie jak osoby zagubionej :)
Jolanta: Nie mnie Ciebie oceniać. Sędzią naszym będzie Kto inny a póki co jest nim nasze sumienie i każdy z nas niech w pierwszej kolejności sam siebie pilnuje aby było ono prawe. Spokojnie, nie atakuję Cię, dostrzeż to :), szczerze życzę wszystkiego co najlepsze:)
[...]
Karla:
A co jeśli ktoś to poczucie pełni już odnalazł i to wcale niekoniecznie dzięki religii, a dzięki osobistemu doświadczeniu obecności Absolutu?
A i ludzie niewierzący w Bogów są spełnieni i szczęśliwi.
Jedyne co nas powinno łączyć to pragnienie dobra. Do
bro czyń, zła unikaj - nie ważne w co czy kogo wierzysz i czy w ogóle wierzysz. Przejdź przez życie dobrze czyniąc, a jeśli jest Bóg i jest to Bóg sprawiedliwy to nagroda będzie Ci dana, wszak Mądra Księga mówi: "taką miarą jaką mierzycie odmierzą i wam, i takim sądem jakim sądzicie sami sądzeni będziecie".
"Karoilnko, jesteś dziewczyną o bardzo dużym potencjale intelektualnym i wiesz o tym dobrze, nie stawiaj jednak spraw umysłu ponad ducha i wiarę, bo Twe zdolności zmarnują się..."
Jak ja lubię ten twój protekcjonalny ton...
Muszę cię zmartwić - nie marnują się moje zdolności, a wręcz przeciwnie, rozwijają się służąc mnie i innym, na szczęście.
Ciekawe jakie prawdy byś głosiła gdybyś urodziła się i wychowała w kulturze muzułmańskiej? Też mówiłabyś że Jezus zbawił świat, modliłabyś się do świętych i cytowała Ewangelię czy jednak mówiłabyś że jedynym Bogiem jest Allah i tylko jego prawo jest słuszne i tylko w Koranie jest prawda...
Jolanta:
Tam jest prawdziwe dobro gdzie Miłość i racja gdzie Miłość i tam jest Bóg prawdziwy gdzie jest Miłość...i tym samym uważam, że wyczerpaliśmy temat. Dobrej nocki :)
Ireneusz:
Tam gdzie miłość jest Bóg nie wytrzymam Jolu coś się tobie pokręciło ... Tam gdzie miłość jest facet i sex :)
[...]
Karla: Auć... Ireneuszu, nie spłycajmy aż tak mocno... Wyczuwam nutkę ironii, ale... no nie tylko facet i sex kojarzy mi się z miłością
Kojarzy mi się z nią choćby człowiek, który choć wielkiej wiary i pobożności to nie wyciera sobie gęby pustymi frazesami
o tym, jak cierpienie uszlachetnia i jak to Bóg doświadcza przez cierpienie tych, których najbardziej kocha, ale potrafi odrzucić płaszczyk religijnych opowieści i powiedzieć "Wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie z tym. Pomodlę się jeśli chcesz, ale przede wszystkim będę, gdy będziesz mnie potrzebować"...
Kojarzy mi się z nią Ateista, który widząc strach, ból i łzy potrafi powiedzieć "Jestem z tobą, pomogę jak tylko zdołam, od tego są przyjaciele"
Kojarzy mi się z nią człowiek, który jest gotów poświęcić wiele, by pomóc przyjacielowi spełnić marzenia, kto potrafi zrozumieć, że te marzenia są całym twoim życiem i może ich nie rozumie, ale będzie cię w tym wspierał.
Jeżeli Bóg jest, jeżeli jest dobry i sprawiedliwy, jeżeli jest Miłością i jeśli jest w drugim człowieku - wszak mówi Mądra Księga "Wszystko co uczyniliście tym najmniejszym toście i mnie uczynili" - to każdy, bez względu na to do jakiego i czy w ogóle do jakiegokolwiek Boga czy Bogów się modli powinien przede wszystkim widzieć człowieka - czystego i nieskażonego religią.
Nie zbłąkaną owieczkę, która pobłądziła bo nazywa Boga innym imieniem niż ja, albo nie nazywa Go wcale bo zwyczajnie w Niego nie wierzy.
Po pierwsze człowiek, zawsze, bez względu na wszystko - rasę, pochodzenie, wyznanie, poglądy polityczne czy orientację.
Jeśli powiesz dziecku, które mieszka w domu z alkoholikami, którzy wiecznie się awanturują, albo które matka wyrzuciła z domu za byle pierdołę, albo kobiecie maltretowanej przez męża sadystę, że trzeba kochać, bo Bóg jest miłością i kocha i to cierpienie pozwoli się wznieść na wyżyny i w ogóle stać się świętym za życia, to ani to dziecko, ani ta kobieta, ani żaden inny doznający krzywdy człowiek nigdy więcej do ciebie nie przyjdzie, bo gładkie słówka nie koją bólu, nie zapewniają bezpieczeństwa, nie leczą ran, tylko uspokajają sumienie tego, kto je wypowiada.
Nie wiem czy wiesz, Jolanto, że kiedy mówisz człowiekowi który nie wierzy w Boga lub wierzy w innego Boga, że oto błądzi i jego życie nie jest pełne, to łamiesz jego sumienie... Próbując przekonać takiego człowieka, że oto zagubił się w życiu i oto musi się nawrócić na drogę którą ty idziesz, bo tylko tak dojdzie do raju to gwałcisz jego wolną wolę, którą od Stwórcy otrzymał.
Każdy ma swoją własną Drogę, którą niech kroczy w pokoju.
Każdy ma swoją własną Opowieść, którą sam musi napisać aż do samego końca...
"Jestem egzemplarz człowieka, a to znaczy diabli, czyśćcowy i boski"
"W nas jest raj, piekło i do obu znaki"
Ksiądz Twardowski napisał mądrze: "Nie przyszedłem pana nawracać..."
Ireneusz:
Sory. Wielkie laboratory napisane... Jolu wiem że jesteś znawcą religii, więc wiesz że nie wszystkie religie wyznają istnienie Boga. Ja powiem tak "wiem że nie wiem".... Jak typowy Agnostyk... nie chce dalej wchodzić w dyskusję widzę że pomyliłaś pasję z wiarą..
Jolanta:
Ojoj, troszku mnie i moją postawę ktoś tu inaczej odbiera niż jest to w rzeczywistości, ale trudno. Przyjmuję i mam nadzieję, że nie będę was udręczać tym, że jestem jaka jestem i udostępniam stronki o tematyce, którą uważam za najwążniejszą. Każdy ma do tego prawo, prawda? Jeśli drażnią Was moje poglądy i jawne okazywanie wiary/radowanie się z Boga, jeśli odbieracie to jako "przemoc", zawsze możecie usunąć mnie ze znajomych na fb aby treści religijne, które się na moim profilu pojawiają i będą pojawiały nie stawały wam przed oczyma. Pozdrawiam serdecznie :)..."
    No właśnie...
Jak to my bardzo Jolę ograniczamy, jak to czujemy się urażeni tym, że udostępnia takie stronki, o takiej tematyce, która to tematyka jest dla niej najważniejsza... ojejku, jejku, jacy my niedobrzy...
Problem jednak leży gdzie indziej... Wcale nie w tym co się udostępnia i jaki ma się do tego stosunek, ale w tym, czy szanuje się w tym względzie wolność drugiego człowieka. 
Jola ma prawo uważać że tylko Boża Miłość wychowuje, Irek ma prawo się z tym nie zgadzać - w końcu wolność, równość, demokracja, prawda? I jak z tym jestem spoko, tak nie jestem spoko z tym, że ktoś kogoś próbuje na siłę nawracać, na siłę udowadniać drugiej stronie jak to bardzo jest w błędzie, jak to bardzo pobłądziła, jaka to z niej zagubiona owieczka...


Spytacie być może dlaczego wracam do tej rozmowy... Ano wracam, bo dziś znów dotarła wieść iż grupa prawdziwych Polaków-katolików trwała na modlitwie pod miejscem gdzie odbywał się plugawy satanistyczny koncert plugawego satanistycznego zespołu "Behemoth", któremu przewodzi szatański pomiot zwany Nergalem... I trwano tak na modlitwie prosząc niebiosa o nawrócenie tego plugawego satanisty...

Używam sarkazmu, ale inaczej nie potrafię...
Już od kilku lat zadaję sobie pytanie, dlaczego przedstawiciele różnych religii/światopoglądów próbują przedstawicieli innych religii/światopoglądów przekonać (nieraz ogniem i mieczem) do tego, że "moja racja jest mojsza niż twojsza"...
To nie, że ja taka święta i bez winy jestem w tej kwestii, o nie! Przyznaję się, że kiedyś, kończąc liceum i zaczynając studia też byłam taka jak Jolanta... Cechował mnie tzw. "radykalizm ewangeliczny"... I o ile ów radykalizm (ewangeliczny i każdy inny) jest jak najbardziej wskazany względem samego siebie tak już niekoniecznie jest wskazany względem innych. Zrozumiałam to poznając ludzi o innych światopoglądach niż mój, wierzących w coś innego lub niewierzących wcale, mających odrębne od mojego spojrzenie na kwestie fundamentalne, inną orientację seksualną itd. itp. Na studiach miałam zajęcia z filozofii, sporo czytałam na temat sumienia i wolności człowieka, dużo rozmawiałam z ludźmi, którzy w tych kwestiach mogli mi wiele powiedzieć, z którymi mogłam na ten temat dyskutować - otwarcie dyskutować, co szczególnie należy podkreślić!
Wystarczyło spojrzeć trzeźwo na siebie, by wszystko stało się jasne...
No bo jest tak:
- ochrzczono mnie, wychowano w obrządku katolickim, wpojono system norm określonych przez tę religię i nakazano według nich postępować bo inaczej piekło mnie czeka i w ogóle "bozia się będzie gniewać" i ogólnie tu i tylko tu jest prawda.
Ale takiego Abdula wychowano w kulturze Islamu, nauczył się Koranu na pamięć, modli się 6 razy dziennie, Ramadan świętuje i wierzy w Allaha, oraz w to, że tylko Allah jest jedynym i prawdziwym Bogiem...
I kto tu ma rację proszę wycieczki?
Czyja racja jest mojsza niż twojsza? 
Który Bóg jest lepszy, świętszy i prawdziwszy?
Która księga zawiera w sobie prawdę?
Czy mam prawo do tego, by powiedzieć Abdulowi, że jego religia się myli?
Czy On ma prawo tak powiedzieć o mojej religii?
A co jeśli oboje jesteśmy w błędzie? Jeśli to np. pastafarianie mają rację?
A co jeśli po drugiej stronie nie ma nic, jeśli w ogóle nie ma żadnej drugiej strony?

Wierzymy, że coś jest jakieś, ale nie mamy pewności, że takie jest naprawdę.
Wiara jest łaską i jeśli ktoś tej łaski nie otrzymał, to żadne barokokowe rokokowania w sprawie przerysowania nie skłonią go do tego, by poszedł tą samą drogą którą my podążamy, jeśli nie dostanie realnych dowodów na to, że taki wybór jest słuszny i opłacalny...
Wierzymy w coś i trwamy w tym, że nasze przekonania są słuszne, ale nikt i nic nie dało nam prawa by nasze przekonania narzucać innym...

"Wysłuchaj innych - nawet tępych i nieświadomych - oni też mają swoją Opowieść
[...]żyj w zgodzie z Bogiem - czymkolwiek On Ci się wydaje, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą..."

Kochani, każdemu z Was życzę tego wewnętrznego spokoju... 

Niech światło Waszych rozumnych Dusz prowadzi Was przez życie ścieżkami Prawdy...

 

piątek, 26 września 2014

Górsko i filmowo...

Filmów też dawno nie było, a jak już były to górskie, z wypraw Piotra Pustelnika...
Do górskiego ostatnio klimatu na blogu pewnie się trochę przyzwyczailiście, więc mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi za złe, że dziś znów góry, tym razem na filmie...


 
 Na początek film który dostałam od mojego Przyjaciel, Przemka. Nie wiem skąd on go wygrzebał, ale jak tylko się spotkamy to tak go ukocham, że chyba uduszę :)
Film z polskiej wyprawy na Chan Tengri, która wyruszyła 14. lipca 2001 roku, a w której brał również udział Piotrek Morawski - była to jego pierwsza wyprawa w duże góry, zakończona sukcesem czyli zdobyciem szczytu :)


A jeśli już o Piotrku mowa...
Film opowiadający o organizowanej przez Krzysztofa Wielickiego zimowej wyprawie na K2. (8611 m) na przełomie 2002/2003 roku. – północny filar, droga japońska. 
Wyprawa nie zdobyła szczytu, jednak Piotrek wraz z Denisem Urubko dotarł do najwyższego punktu, do którego dotarł do tej pory człowiek zimą na K2 - ok. 7630 m, gdzie założyli obóz IV.

 Na K2 się wtedy nie udało, udało się za to dwa lata później na ośmiotysięczniku Shisha Pangma :)
 
Film zrealizowany przez Darka Załuskiego ukazuje kulisy niewielkiej polsko-włoskiej
zimowej wyprawy na ten najniższy i najpóźniej przez człowieka zdobyty ośmiotysięcznik.
Piotrek Morawski wraz z Simone Moro dokonali przejścia drogą słoweńską i jako pierwsi zdobyli Shishę zimą :)


Na koniec jeszcze jedna perełka, też od Przemka :D



Piotra Pustelnika wyprawa na K2 :)

Pierwszy raz zobaczyłam ten film podczas lipcowego spotkania z Panem Piotrem w łódzkiej "Bawełnie" :)
Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze tylko "Snow Story" Darka Załuskiego o wyprawie na Manaslu...

Miłego oglądania, Kochani :)

sobota, 6 września 2014

Z Półki Książkoluba... cz. 7

Dawno nie było o książkach, choć czytam ostatnio całkiem sporo...
Na razie napiszę Wam o dwóch pozycjach, które towarzyszą mi od kilkunastu dni. 
Książki te znałam już wcześniej, ale teraz trafiły na moje półki i odkrywam je na nowo, na nowo przeżywam emocje jakie niosą w sobie, emocje z którymi czasem nie umiem sobie poradzić...

   Pozostajemy w klimacie gór, tych gór najwyższych, miłości - do gór i do drugiego człowieka, wartości partnerstwa i ludzkiego życia...

  
    "ZOSTAJĄ GÓRY" to wydany przez Góry Books zbiór opowiadań i felietonów Piotrka Morawskiego, które przez lata ukazywały się głównie na łamach magazynu „Góry”. Zebrane w nim teksty ukazują rozwój górskiej kariery Piotra, a wspaniałe zdjęcia autorstwa Piotrka stanowią idealne uzupełnienie opowiadanych historii. Wydawca zachował wybór zdjęć zgodny z wyborem ich autora, dodatkowo uzupełniając je również o te fotografie, które z przyczyn technicznych nie znalazły się na łamach magazyny. 
Publikacja podzielona została na trzy części.
Pierwsza to 12 opowiadań Piotrka o wyprawach w których brał udział. 
Drugą stanowi zbiór 8 niezwykle osobistych felietonów. Ukłonem wydawców uczynionym w stronę Piotrka jest utrzymanie layoutu felietonów na czarnym tle - taka ich forma graficzna bardzo bowiem przypadła Piotrkowi do gustu.

Ostatnią, trzecią część stanowią wspomnienia himalaistów, którzy przyjaźnili się z Piotrem. Napisali o Nim: Krzysztof Wielicki, Simone Moro, Peter Hamor, Darek Załuski i Piotr Pustelnik. Nie zabrakło również bardzo osobistego wspomnienia napisanego przez żonę Piotrka - Olgę.

Książkę tę przygotowano z myślą zarówno o tych, którym wspinaczkowy, literacki i fotograficzny dorobek Piotrka Morawskiego jest doskonale znany, ale również dla tych, którzy nie mieli wcześniej okazji zapoznać się z bliżej z dokonaniami tego niewątpliwie wyjątkowego Człowieka.
Czyta się ją naprawdę wspaniale. Zarówno w opowiadaniach jak i w felietonach widać niebywały literacki kunszt Piotrka, umiejętność mówienia nawet o rzeczach trudnych w sposób, który nie przytłacza, nie dobija, ale pozwala spojrzeć nawet na bolesne doświadczenia, jak na coś, co się po prostu mogło przydarzyć, no i się zdarzyło, trudno, trzeba się podnieść i pójść dalej... 
Świetne, bardzo szczere teksty uzupełnione przepięknymi zdjęciami - to połączenie, które rzuca na kolana. Do tego jeszcze poruszające wspomnienia tych, którzy znali Piotrka i z Nim chodzili w góry, ukoronowane poruszającym wpisem Olgi Morawskiej... 
Naprawdę gorąco polecam tę książkę wszystkim, którzy kochają góry i którzy o górach (szczególnie tych najwyższych) marzą!

   I jeszcze jedna książka autorstwa Piotrka i Olgi Morawskich. 
 "OD POCZĄTKU DO KOŃCA" jest książką na wskroś niezwykłą. To wzruszająca opowieść o miłości, nadziei i pokonywaniu szczytów (tych zasypanych śniegiem i tych, które stawia przed człowiekiem życie), to opowiedziana na dwa głosy historia miłości Olgi i Piotrka...
Opowieść Piotrka to zapiski z Jego dzienników, które prowadził podczas górskich wypraw, zapiski bardzo osobiste, będące wyrazem miłości, tęsknoty, samotności i walki - z górami i z samym sobą. To opowieść człowieka boleśnie rozdartego między miłością do kobiety swego życia, tęsknotą za domem i bliskimi, a miłością do gór, które były niezwykle ważną częścią jego życia.
Opowieść Olgi to wspomnienia napisane już po śmierci Piotrka, wspomnienia głównie tego warszawskiego życia, pełnego tęsknoty za mężem, próby poradzenia sobie z samotnością i z tym wszystkim, co przynosiły kolejne dni. Opowieść o czekaniu, lęku, zazdrości, ale też dumie, wsparciu, oddaniu i miłości.
To wszystko razem tworzy pełną, głęboką i niezwykle poruszającą historię, ukazującą zarówno górskie życie Piotrka, jak i domowe życie Jego bliskich; to również opowieść o życiu z człowiekiem, który ma wielką pasję... Piotrek kochał wysokie góry, wspinaczka zaś była Jego pasją, dla której gotów był poświęcić doskonale zapowiadającą się karierę naukową na Politechnice Warszawskiej. Poświęcił znacznie więcej... W górach najwyższych pozostał na zawsze... W Warszawie została Olga wraz z synami...

Czytając tę książkę trudno się nie wzruszyć... Jest to bowiem przede wszystkim opowieść o miłości, trudnej miłości, którą śmiertelnie zaborcze góry nie raz wystawiały na próbę... I choć mogłoby się wydawać, że góry zwyciężyły, to tak naprawdę pokonała je miłość, bo to właśnie miłość jest najważniejsza w tej opowiadanej na dwa głosy historii...

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Od śmierci w dolinach zachowaj nas, Panie..."

   Nie bez powodu w tytule ten cytat...
Od przeszło tygodnia piszę tę notkę, może dziś w końcu się uda, choć dziś łez więcej niż zwykle, ale jest też coś, a może raczej Ktoś, kto jakoś ukierunkuje mi myśli i palce na klawiaturze poukłada w słowa...
Zobaczymy...

   Urodził się 27. grudnia 1976 roku w Warszawie. Z wykształcenia był chemikiem, z zamiłowania fotografem i sportowcem, a Jego prawdziwą miłością były góry...
Zginął 8. kwietnia 2009 roku podczas aklimatyzacyjnego przejścia na Dhaulagiri...


foto: Jakub Jaronski/Przegląd Sportowy/Newspix.pl
Piotr Morawski... W zasadzie nie wiem jak o Nim pisać, wszystko wydaje mi się takie banalne... 
Góry kochałam zawsze, ale to do Piotrka (nie umiem o nim mówić inaczej...) Morawskiego zaczęła się moja miłość do tych najwyższych gór (które nadal mam nadzieję kiedyś zobaczyć) i niebywały podziw dla ludzi, którzy je eksplorują i zdobywają. Jak ma się przyjaciół którzy się wspinają, którzy fascynują się tym wszystkim co dzieje się w górach to się słyszy o różnych wyprawach, ogląda się filmy, czyta się relacje, obserwuje trasy wypraw na mapach i w necie...
Pierwszy raz usłyszałam o Piotrku chyba przy okazji Tryptyku Himalajskiego, kumpel podsyłał mi relacje, oglądaliśmy zdjęcia i jakoś tak... fajnie było...
Nigdy nie poznałam Go osobiście, ale interesowały mnie Jego osiągnięcia, lubiłam czytać Jego teksty, słuchać wywiadów z których wyłaniał się obraz normalnego, wrażliwego i niezwykle sympatycznego faceta, ujmującego życzliwością i bezpretensjonalnym stylem bycia.


 
Bardzo lubię ten materiał :)
Sposób w jaki Piotrek opowiada o przygotowaniach do wyprawy - na luzie, z uśmiechem, bez zadęcia.
  I ten lubię (podsumowanie wyprawy), jeszcze bardziej lubię, szczególnie samą końcówkę :)
Na chwilę wrócił uśmiech :)
Trafiłam niedawno na wywiad z Piotrkiem, być może już kiedyś go czytałam, nie pamiętam, pada w nim pytanie właśnie o słowa zacytowane przeze mnie w tytule:
- Podpisujesz się pod słowami Jerzego Kukuczki: „Od śmierci w dolinach zachowaj nas Panie”?

- Ja na szczęście tego tak nie odbieram. To też kwestia różnicy pokoleń. Góry kiedyś były dużo bardziej niedostępne i romantyczne niż są teraz. Ja chciał bym się normalnie zestarzeć, w otoczeniu wnuków. Nie chcę, żeby góry były całym moim życiem, nie chcę tam zginąć, w żadnym wypadku.

[całość wywiadu przeprowadzonego przez Wojtka Nowickiego dostępna jest TUTAJ]
Chciał żyć, chciał się zwyczajnie zestarzeć, to całkowicie normalne, szczególnie, że zginął przecież jako młody człowiek (miał niecałe 33 lata...), z drugiej jednak strony kochał góry, dobrze się w nich czuł, a Jego ostatnią wolą, gdyby nie daj Boże coś się stało, było zostać pochowanym w górach.
Olga, żona Piotrka wspomina:
Bałam się o niego zawsze. Gdy dowiedziałam się, że przeżył wypadek, to koszmarne było dla mnie to, że on - człowiek z wielką pasją życia, bardzo sprawny fizycznie, o wielkim umyśle, a do tego bojący się śmierci i tego, co jest, albo czego nie ma po drugiej stronie - był w pełni świadom swego umierania. Chciałabym móc go przed tym obronić.

Spodziewałam się, że nie będzie mi łatwo o Nim pisać, ale nie sądziłam, że będzie aż tak ciężko... Trudno mi pozbierać myśli... 
Przypomina mi się rozmowa z Piotrkiem na antenie TVN24 i w Teleexpressie, krótko przed tą ostatnią wyprawą... Pamiętam jak się cieszył, jaki był podekscytowany, jak błyszczały Mu oczy, kiedy opowiadał o planach na kolejne tygodnie... Zapytany o to czego życzyć Mu przed wyprawą odpowiedział: "Tyle samo powrotów co wyjść"... 
Niestety, okazało się, że tym razem będzie ten jeden powrót za mało...
Kiedy media podały informację że zginął... byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę - przecież taki młody, utalentowany... to nie tak się miało skończyć... 

Był niebywale odważnym człowiekiem... 
Piotr Pustelnik wspominając wyprawę na Annapurnę z 2006 roku, podczas której razem z Piotrkiem uratowali życie Tybetańczykowi, który zapadł na ślepotę śnieżną, mówił tak:

Dręczy mnie myśl, że nie wiem, jak Piotrowi powiedzieć, że być może nie wyjdziemy z tego żywi. Może tak przaśnie z rubasznym, górskim humorem: "Ciekaw jestem, Piotruś, co powiedzą ludzie, którzy za 20 lat nas tu znajdą takich nieuczesanych i brudnych jak świnie".
A może tak, jak na radzieckich filmach o drugiej wojnie światowej: "Słuchajcie no, Morawski, zrobiliście wszystko, co w waszej mocy, ale na przeciwnika to było za mało. Ojczyzna Wam tego nie zapomni". A w końcu, może tak po prostu: "Jakie kwiatki na grób lubisz najbardziej, bo ja grabary, he, he, he". A w rzeczywistości było znacznie prościej. Usłyszałem: "Nie pierdol mi tu o śmierci, idziemy na dół. Ubieraj się, a ja obudzę Lotse"
 
Bał się, to jasne, a mimo tego znalazł w sobie siły by podjąć decyzję o zejściu, w każdym razie... o próbie zejścia... Piotr chciał, by się ratował, by poszedł sam - w końcu żona, małe dzieci, ale Piotrek został...
Jeszcze patrzę tęsknym wzrokiem za Peterem. Nie! Muszę zostać przy Piotrze i Lotse, bo beze mnie nie dadzą sobie rady w tym terenie.
[...] Widzę światło na szczycie. Peter, który nas zostawił, dotarł na szczyt. Przez chwilę zazdroszczę mu tej siły, która pozwoliła oderwać się od odpowiedzialności za Piotra i Lotse. Która pozwoliła mu nie zważać na więzy liny i górskie. Ja właściwie nie mam wyjścia. Jedna czołówka, ten, który przewodzi w trudniejszym terenie, no i zobowiązanie, że z Piotrem staniemy na szczycie. Wszystko to pcha mnie z nimi w kierunku obozu.
- wspomina w swoim dzienniku Piotrek, a Piotr Pustelnik we wspomnieniu o Piotrku mówi:
 [...] rok później wróciliśmy na Annapurnę, by przeżyć ciężkie chwile na wschodniej grani. I kiedy - leżąc kolejny dzień w namiocie, bez jedzenia i nadziei na wyjście szczytowe, czekając na poprawę wzroku naszego tybetańskiego kolegi, która mogła nie nadejść, właściwie żegnałem się z życiem, poprosiłem Piotra - by nie bacząc na nas, schodził. Powtórzyłem ten sam argument o żonie i dzieciach. W odpowiedzi poderwał nas, mówiąc: "Chodź, idziemy w dół, może spadniemy, ale to jest lepsze niż pozostanie w namiocie."
Mam pewność, że tym razem to on uratował mi życie.
   Zdolny, wytrwały, silny, odważny, oddany przyjaciołom. Świetny fotograf, o niesamowicie wrażliwej duszy, która przebija przez każde wykonane przez Niego zdjęcie. Znakomity, wnikliwy obserwator i kronikarz... 
Taki był Piotrek Morawski...

No właśnie... był...
Jaka szkoda, że teraz pozostał już tylko czas przeszły...


P.S.
Jestem w niemałym szoku, że udało mi się skończyć tę notkę... Od tygodnia się z nią męczyłam, a dziś poszło nadspodziewanie łatwo (choć były łzy, drżenie rąk i serca...), jakby Ktoś faktycznie prowadził moje myśli, moje ręce... 
Może to właśnie Piotrek? W końcu ten niemal nakaz wewnętrzny by coś o Nim napisać zrodził się jakiś czas temu, po dziwnym, powracającym przez tydzień śnie... 
Sen za każdym razem był identyczny i dokładnie identycznie się kończył, zawsze w tym samym momencie...
Razem z dwoma moimi przyjaciółmi byłam w górach, nie wiem z kim, nie wiem gdzie, ale były to duże góry, być może Himalaje. Wspinaliśmy się. Szło nam całkiem dobrze, doszliśmy już dość wysoko, kiedy nagle z góry wyjechała lawina, wyrwała liny, zmiotła nas i rzuciła kawał w dół. Zasypało nas, nie całkiem, ale na tyle mocno, że nie mogliśmy się sami wydostać, byliśmy mocno poobijani, czuliśmy, że to się skończy tragicznie... Nagle nie wiadomo skąd pojawił się przy nas Piotrek. Wygiełgał nas spod tego śniegu, wpiął w swoją linę i powoli, ostrożnie zaczął nas sprowadzać w dół, do namiotu. Nie wiem co było dalej, bo sen urwał się, gdy odwróciłam się do Piotrka i zapytałam: "Skąd ty się tu wziąłeś?"...
Teraz już wiem... wedle tego, co Paulina tłumaczyła mi na temat tego snu, czeka mnie droga w dół i to Piotrek ma być moim na niej przewodnikiem... 

P.P.S.
Piotrek pozostawił żonę i dwóch synów... 
Jeśli ktoś miałby wolę i życzenie by ich wesprzeć to można to uczynić dokonując wpłaty przez stronę Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki lub przekazując 1% podatku.
Więcej szczegółów znajdziecie TUTAJ 

piątek, 22 sierpnia 2014

"Nauczyli, że Wolność i Prawda najdroższej warte są krwi..." Nauczyli... i co z tego?

Jeśli ktoś nie kojarzy cytatu, to... Marek Tercz, "Dydaktyka"

Nauczyli mnie prosto się trzymać 
i głowę nosić jak pan.
I karku przed nikim nie zginać -
niech lepiej już skręca mi kark...

Nauczyli, bo taka jest kolej,
lecz pytam, kto rację tu ma?
Czy ten, który pięścią na odlew,
czy ten, co miał rację a padł?...

Nauczyli, że wolność i prawda
najdroższej warte są krwi,
a teraz sam uczę się kłamać -
wszak ten tylko wolny, kto żyw...

Nauczyli i jak tym poradzę
co chcą z nienawiści się wściec,
że wrogom znów przyjdzie wybaczyć -
wszak Bogu wybacza się śmierć...

I uczyli, że miłość zwycięży,
że wierna za życia po grób.
I za plecami oręże
chowali bo wierny to trup...

I uczyli, gdzie mądrość nocuje,
jak złotem opływa i lśni.
A przecież przygarnął ją wujek
co karmi bezpańskie psy...
   Uczyli... co z tego, skoro rzeczywistość coraz mocniej utwierdza mnie w przekonaniu, że te wszystkie nauki o kant dupy potłuc, skoro nawet ci co uczą mają je gdzieś...

   Nie mam siły o tym pisać, naprawdę... jest mi cholernie smutno, czuję się oszukana, zepchnięta na margines, czuję się jak zaszczute zwierze, jak dojna krowa, która ma być cicho i godzić ze wszystkim, w imię tak zwanej "wyższej sprawiedliwości"...
Wiecie gdzie ja mam taką "wyższą sprawiedliwość"?.... Wiecie...

   Dziś Ks. Wojtek Lemański spotkał się ze swoim przełożonym... Jak się to skończyło to zapewne słyszeliście, a jak nie słyszeliście to się zaraz dowiecie... Otóż skończyło się to dla Ks. Wojtka suspensą, co (tłumaczę niezorientowanym) oznacza zakaz sprawowania posługi kapłańskiej i sakramentów św. oraz zakaz noszenia stroju duchownego dożywotnio lub na czas określony...

 Pół roku temu w Łodzi miałam okazję, ba, zaszczyt (!) poznać Ks. Wojtka osobiście. To było podczas promocji książki "Z krwi, kości i wiary", o której już Wam pisałam. 
Przyznaję, pojechałam na to spotkanie z ciekawości, chciałam się przekonać kim tak naprawdę jest ten ksiądz, którego jedni szczerze kochają, a inni (jeszcze bardziej szczerze) nienawidzą. I spotkałam szczerego, prostego, a co wiele ważniejsze - Wolnego, (prawdziwie Wolnego) Człowieka. Człowieka z jednej strony świadomego swoich słabości, z drugiej zaś w pełni świadomego swej godności, niezbywalnej dla wszystkich ludzi, której to godności gotów jest bronić (myślę, że) za wszelką cenę!
   Miałam okazję zamienić z Ks. Wojtkiem parę słów, było trochę refleksji, trochę śmiechu, po wszystkim też i łza mi się w oku zakręciła, ale była to niebywale krzepiąca rozmowa, która pozwoliła mi wierzyć, że "jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie..."
Jak pokazuje rzeczywistość - nie będzie... ani przepięknie, ani nawet normalnie...
Jeżeli w Kościele nie ma miejsca dla Ks. Wojtka, to jakim cudem jest w nim miejsce dla kogoś takiego jak ja? Kogoś, kto nie boi się myśleć, kto w związku z tym zadaje trudne i niewygodne pytania?
To raczej nie moje miejsce na ziemi... 
Nie mój czas...
Nie moja bajka...
Nie moje kredki...

Ale to nie ważne! 
Jestem dumna, że jestem właśnie taka i nie zamierzam się zmieniać! A jeśli to komuś przeszkadza... cóż, trudno, niech idą swoją drogą, a ja pójdę swoją...
Jestem też dumna, że dane mi było osobiście poznać Ks. Wojciecha i  mam nadzieję (nadal, choć to już pewnie bezsensowne), że jednak "jeszcze będzie przepięknie"!

Ks. Wojtku... Dziękuję za wtedy w Łodzi i w ogóle za to co robisz, kim jesteś i przede wszystkim... że JESTEŚ!

niedziela, 17 sierpnia 2014

Niemoralni szaleńcy z Dachu Świata...



   Miało być o himalaistach, owszem, już wczoraj zaczęłam pisać notkę, ale chwilowo muszę ją odłożyć na bok, bo jest coś, co spokoju mi nie daje. 

   Otóż w GW ukazała się rozmowa Jacka Hugo-Badera (tego od "Długiego filmu o miłości - Powrót na Broad Peak") z profesorem Jackiem Hołówką na temat himalaistów właśnie i tego co tak naprawdę siedzi w ich głowach... (swoją drogą, szkoda, że JHB nie rozmawia na ten temat właśnie z himalaistami i z ich rodzinami, wszak oni wiedzą najlepiej co nimi kieruje, gdy planują kolejne wyprawy...)
Wybaczcie, że Wam tu nie wstawiam całego artykułu, ale jeszcze mnie GW ścignie za prawa autorskie i się nie wypłacę do końca życia, ale oczywiście cały wywiad możecie przeczytać tutaj: Gladiatorzy i harcerze

„Długi film o miłości” przeczytałam, kumpel mi pożyczył, bo sama bym raczej nie sięgnęła po książkę o Broad Peaku (dość alergicznie reaguję na samo wspomnienie zimowej wyprawy z 2013 r.) ale pożyczył mi, przeczytałam i odniosłam wrażenie, że pan Hugo-Bader za himalaistami to raczej nie przepada. No cóż, kochać ich nie trzeba, każdy ma swoje ulubione dyscypliny sportowe (choć himalaizm trudno sportem nazywać, choćby ze względu na brak porównywalnych warunków dla wszystkich biorących udział nawet w tej samej wyprawie – pogoda nawet w niskich górach potrafi się zmieniać błyskawicznie, a co dopiero mówić o Himalajach) i sportowców którym kibicuje – wolna wola każdego, o gustach wszak nie należy dyskutować; ale bez przesady… Traktowanie himalaistów jak nieodpowiedzialnych, zakompleksionych ludzi, którzy dla sławy, pieniędzy i poczucia wyższości nad innymi ryzykują własnym życiem, głęboko w dupie mając rodzinę, przyjaciół, pracę itd. itp. to jak dla mnie bardzo mocna przesada...

Nie wiem z iloma himalaistami i w ogóle ludźmi poważnie eksplorującymi góry (czyli nie spacer w klapkach na Gubałówkę czy wyprawa bryczką nad Morskie Oko) pan Bader rozmawiał, ale chyba z żadnym, albo z bardzo niewieloma...
A gdyby porozmawiał to większość z nich (jeśli nie wszyscy) powiedzieliby mu, że góry to jest dla nich sposób na życie, że są one ważną cząstką ich życia, czymś, bez czego czują się niekompletni. Druga rzecz - znakomita większość tych ludzi robi to dla tego mistycznego doświadczenia jakie można przeżyć jedynie w górach, nie dla sławy, rekordów, rozgłosu, ale właśnie dla tego poczucia obcowania z czymś niesamowitym - potężnym, przerażającym ale i pięknym jednocześnie.

Na kartach książki "Góry na opak czyli rozmowy o czekaniu", o której kiedyś Wam wspominałam, Paweł Pustelnik w rozmowie z Olgą Morawską mówi tak: 

Nie wiem czy znałaś Łukasza Wajsa. To był chłopak z Warszawy, zginął zimą na Mięguszu podczas schodzenia. Skończył, o ile wiem, dziennikarstwo i robił wywiady z kilkoma ważnymi postaciami polskiego himalaizmu i alpinizmu. I dał im wspólny tytuł: "W góry idziemy po życie". W tym artykule rozprawiał się z typowymi opiniami o wspinaniu. Pytał: czy pan się boi śmierci, idąc w góry? I ktoś mu odpowiedział: jakiej śmierci? W góry idziemy po życie. Bo to jest nasze życie..."
 Właśnie tak jest. Oczywiście, że każdy z tych ludzi ma świadomość, że idąc w góry może zginąć (już w szczególności idąc w "duże góry" jak o Himalajach mówi Piotr Pustelnik), ale nikt o tym na wyprawie nie myśli. Tak samo jak nie myślą o tym ich rodziny. Owszem, niepokoją się, ale myśl o najgorszym jest zawsze gdzieś z tyłu głowy, schowana, by nie kusić losu, bo nie stała się samospełniającą się przepowiednią.
Mój dobry kolega miał kiedyś wypadek na Orlej Perci, popełnił błąd i spadł... gdyby nie lina zginąłby... Ale po wypadku wrócił w góry, bo tam jest cząstka jego samego, jakiś ważny element jego duszy... Rok temu, gdzieś w skałach urwał się z mocowaniem, na szczęście pozostałe wytrzymały, ale spadając uderzył o ścianę, złamał rękę i kręgosłup. Obecnie kończy mozolną rehabilitację po drugiej operacji i wraca do treningów na siłowni i na sztucznej ściance, by w przyszłym roku jechać znów w góry. 
Zapytałam go, czy się nie boi, odpowiedział mi, że owszem, boi się, ale tak samo mógłby bać się jeździć na rowerze czy samochodem, bo tylu teraz wariatów na drogach, że na każdym skrzyżowaniu (zwłaszcza w dużym mieście) można zginąć.

Kiedyś w Bieszczadach przeżyłam ze znajomymi burzę, po której przestałam się bać czegokolwiek... Oczywiście, gdybyśmy nie zgrywali gierojów to wszystko skończyłoby się spoko, najwyżej trochę byśmy zmokli, ale my uznaliśmy, że co tam chmury, zdążymy...
I góry pokazały nam co myślą o takich pewnych siebie sukinsynach jak my.
W momencie zaczęło lać tak, jakby ktoś wiadrem wylewał, zrobiło się niemal zupełnie ciemno, choć było chwilę po południu, no i burza... to niebo rozrywające się do samiutkiej ziemi, ten niesamowity huk, trzask błyskawic, zapach... zapach prądu... szczególnie gdy piorun uderzył w ziemię kilkanaście metrów od nas... 
Potęga przyrody w najczystszej postaci!

   Panowie zapomnieli jeszcze o czymś bardzo ważnym - o tym, że góry uczą!
Oczywiście, jak wszędzie znajdą się tacy, którzy żadnej nauki z żadnego doświadczenia nie wyciągną, ale większość tych ludzi jednak uczy się bardzo wiele. 
Przede wszystkim o sobie samym. Bo góry naprawdę zmieniają optykę. 
Jeśli ktoś jest zbyt pewny siebie to utemperują takiego cwaniaka w moment, jeśli będą łaskawe to pozwolą przeżyć i wyciągnąć lekcję na przyszłość... 
Jeśli ktoś za bardzo przywiązuje się do rzeczy materialnych, jeśli zwraca uwagę na takie bzdety jak to, że ktoś mu zarysował samochód, albo że zginęła mu jakaś ulubiona rzecz to wystarczy że się wybierze zimą w góry, że zastanie go śnieżyca, że w tak zwanym międzyczasie zasypie mu lub zwieje trochę rzeczy.
Góry uczą również, a może przede wszystkim, wbrew temu co mówią panowie Bader i Hołówka, szacunku dla życia - własnego i innych. O tym wiedzą ratownicy górscy i ci wszyscy, którzy zmuszeni byli w górach ratować czyjeś życie, nie rzadko narażając swoje własne, szczególnie jeśli ratowany wpadł w tarapaty przez własną ignorancję, nonszalancję czy (nie owijając gówna w bawełnę) - głupotę. 
 Wiem, że gdyby czytali to, co teraz napisze, to powiedzieliby, że mówię o ludziach, którzy są już na wymarciu, którzy są takimi nieskalanymi moralnie harcerzami, z jasnym kodeksem moralnym itd. itp.

 Mój Mistrz (dlatego właśnie jest moim Mistrzem), Pan Piotr Pustelnik zapytany o nagrodę Fair Play powiedział tak:
Mnie się wydaje, że nagradzanie nagrodą Fair Play alpinistów jest trochę nieporozumieniem, no... Dostałem rzeczywiście dwa razy takie wyróżnienie, ale za coś, co ja uważam, że jest jakby naszym świętym obowiązkiem. To znaczy świętym obowiązkiem jest dochowanie wierności pewnym absolutnie niezbywalnym kanonom górskim, przykazaniom. Oczywiście nie ma specjalnego dekalogu dla alpinistów i normalnego dekalogu dla normalnych ludzi, obowiązuje nas ten sam dekalog i obowiązują nas te same zasady etyki i moralności jak gdziekolwiek na całym świecie. Problem polega tylko na tym, że w tych górach... czasami... ceną wyjścia cało z tej przygody jest życie, więc dotrzymanie... bycie wiernym tym kanonom w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia jest pewnym wyzwaniem i może dlatego nie odrzuciłem tego typu wyróżnienia, tylko przyjąłem je z pokorą, że to jest jakby pewne docenienie tej konsekwencji w trzymaniu się tych kanonów..."
Wie co mówi... Ratował ludziom życie w górach nie raz... Na K2, na Borad Peaku, na Annapurnie - na tej ostatniej ryzykując własnym życiem (zresztą obaj z Piotrkiem Morawskim ryzykowali wtedy życiem, zresztą przez czas jakiś uznawani byli za zaginionych, a nawet zmarłych). Oczywiście, że się wtedy bali, sam Pan Piotr mówił nie raz, że śmierć jest dla Niego czymś najstraszniejszym na świecie i że wtedy bał się bardzo, ale mimo strachu wiedzieli, że tak trzeba. Nie robili tego dla zaszczytów, dla pieniędzy, rozgłosu, robili to po prostu ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, w myśl odwiecznej zasady, że wszystko co uczynisz drugiemu człowiekowi wraca do ciebie ze zdwojoną siłą.
Pyta pan o himalaistów? Im się wydaje, że jak zdobędą szczyt, to doznają objawienia, jakiejś egzaltacji, euforii, staną się kimś innym, nowym, zostaną wyniesieni do grona wybrańców. Przejdą nawet jakieś przebóstwienie. W starożytności sądzono, że jeśli dokona się czegoś nadzwyczajnego, to jest to możliwe. Zostaniesz półbogiem.
[...]
Zadaniem sportu powinno być doskonalenie duszy i ciała, a w himalaizmie nie ma ani jednego, ani drugiego. To walka o pieniądze, które zależą od oceny mediów, więc na ich potrzeby wspinacze mają rozmaite legendy o wspaniałym etosie, partnerstwie, braterstwie liny i tym wszystkim, co wyprawiają w górach. A tak naprawdę himalaizm stał się karykaturą poważnych osiągnięć, a w książce "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak" panu jako autorowi przypadła rola Andersena, który mówi, że król jest nagi. Bo oni próbują nas hipnotyzować, czarować mitem podboju kosmosu na Ziemi, tak jak od zawsze czarują siebie nawzajem, i tacy zahipnotyzowani chodzą w góry, a jak schodzą w dół, to nie podoba im się ten świat.
Tako rzecze pan profesor Jacek Hołówka... Ciekawe ile razy był w górach i ile szczytów zdobył... Żeby zrozumieć co czują ci ludzie najpierw trzeba doświadczyć tego samego co oni... tak mnie uczono przez całe życie...
A co do tego, że "jak schodzą w góry to nie podoba im się ten świat", cóż, trudno się dziwić, skoro doświadczyło się niemal mistycznego piękna, kiedy nie było głupiego wyścigu szczurów tylko walka z własną słabością, to ciężko się spodziewać, żeby z zachwytem patrzeć na całe to bagno dookoła... 

Jatka, nie sport. Walka gladiatorów. Himalaiści są na tyle wyrachowani, cwani i dobrze zorganizowani, że jest jasne, że jeśli są wykorzystywani, to tylko dlatego, że chcą się dać wykorzystać. Dali się sprzedać do niewoli, i już. Dali się kupić.
A co z bokserami, którzy dają się lać po mordach, na oczach milionów widzów, za ciężkie pieniądze, ryzykując, że ktoś kiedyś może jednemu z drugim tak przypierdzielić, że mu żyłka we łbie pęknie i będzie albo zimnym trupem, albo śliniąca się, bezwładną kukłą... Ten sport jest zapewne wiele mniej barbarzyński od himalaizmu, no jasne że tak, jak ja mogłam w ogóle mieć wątpliwości...

Już kończę, wybaczcie, ale jest jeszcze jeden fragment, który wręcz rozłożył mnie na łopatki...
Ale czy można żądać, by ktoś był bohaterem i po drodze czekał na partnera, bo może tak się go uratuje?

Profesor wyrywa mi z ręki kartkę z pytaniami do niego i na odwrocie pisze wołami: "Świętość i heroizm to jest SUPEREROGACJA. Nie wolno żądać od nikogo!". Słowo "supererogacja" profesor pisze drukowanymi literami, żeby utrwaliło mi się na całe życie, a potem kontynuuje podniesionym głosem.

- To jest podstawa filozofii! Supererogacja, czyli rzeczy chwalebne, wspaniałe, wykraczające poza obowiązek, ale których od nikogo nie wolno wymagać, bo łączą się ze zbyt wielkim poświęceniem. Nie mam prawa żądać, żeby został pan świętym.
    W takim razie nie wolno wymagać od matki śmiertelnie chorego dziecka (np. takiego z bezmózgowiem), by to dziecko wychowywała i się nim opiekowała, ani nawet urodziła, bo to się wiąże ze zbyt wielkim poświęceniem (ale aborcja w takim przypadku jest niemoralna i powoduje tycie...). Nie można wymagać od strażaka by wszedł do płonącego budynku grożącego zawaleniem tylko dlatego, że zostało tam nasze ukochane dziecko, czy od ratownika górskiego, by wyszedł szukać w niebezpiecznych i trudnych warunkach jakiegoś debila, który nieprzygotowany poszedł w góry i zrobił sobie ku-ku... (choć i tak wiadomo, że strażak i ratownik to zrobią) Czyż nie?

   Kurcze... zła jestem na siebie, że przeczytałam te artykuł... Miała być taka fajna notka o himalaistach, szczególnie o jednym, a tu kurde coś takiego... No ale czasem trzeba...
Tymczasem Kochani :)