poniedziałek, 7 lipca 2014

Warszawskie wspomnienia...

Sobotę 28. czerwca, spędziłam w Warszawie.
Głównym powodem wyjazdu był Festiwal Sztuka Ulicy i występ Teatru Formy z Wrocławia, ale myli się ten, komu wydaje się, że pojechałam tam tylko na Festiwal, choć rzeczywiście, to był główny impuls do wyjazdu :)
Na dworcu spotkałam się z Siostrą i zaczęła się nasza Warszawska podróż :)

Najpierw Cmentarz Wojskowy na Powązkach - odwiedziny u Waldemara Milewicza, Jacka Kaczmarskiego (myślę, że nie dałby mi spokoju, gdybym mimo obecności w Wa-wie nie przyszła go odwiedzić), Grzesia Ciechowskiego, Marka Kotańskiego, Jacka Kuronia, prof. Leszka Kołakowskiego, Adama Hanuszkiewicza, prof. Bronisława Geremka.

Po wizycie na Powązkach ruszyłyśmy na Agrykolę, wytropić, gdzie dokładnie odbywać się będzie wieczorny spektakl Teatru Formy, bo określenie "Park Agrykola" to dość szerokie pojęcie ;)
Był więc spacer Alejami Ujazdowskimi, obok Amber Room (Pałac Sobańskich, Klub Polskiej Rady Biznesu) - ceny... powalające, menu nawet ujdzie ;) Później Plac na Rozdrożu, Agrykola 1 i Atelier Amaro ;) Wreszcie spacer po Parku, krótki odpoczynek nad wodą i znów w drogę. Tym razem na obiad do Złotych Tarasów.
     
Był więc obiad w McD - wrap miodowo-musztardowy jak to z Siostrą mamy w zwyczaju (no wiem, nie są to wyżyny kulinarne, ale raz kiedyś lubię przekąsić wrapka). W tak zwanym międzyczasie okazało się, że pogoda miała kaprys i strzeliła focha w postaci burzy, wichury i ulewy że świat nie widział i świata widać nie było... Przeczekałyśmy więc w Złotych Tarasach, konkretniej w Empiku - to najlepsze miejsce na przeczekiwanie wszystkiego - książki! Tyle dużo książek! :D Potem była jeszcze kawa, z racji tego, że obie byłyśmy na nogach od nieprzyzwoicie wczesnych godzin porannych, jakoś więc trzeba było się poratować, żeby nie paść na pysk ze zmęczenia...
Zanim wypiłyśmy kawę przestało padać.

Deszcz pokrzyżował trochę plany festiwalowe, miałam pojechać na pierwszy spektakl, jednak przy takiej ulewie całkowicie mijało się to z celem... Ale nie ma tego złego!
Gdy wreszcie przestało padać wyszłyśmy na poszukiwanie zaginionego przystanku! Tak Drodzy, przystanki autobusowe przy Dworcu Centralnym to jest jakaś masakra...
Z poszukiwań właściwego przystanku przeniosłyśmy się pod Pałac Kultury, gdzie, jak się okazało szykuje się wstrząsający performance w postaci Zombie Walk :D
Przyznaję się bez bicia, że byłam pierwszy raz w życiu, ale bardzo mi się podobało, serio! Jestem naprawdę pełna podziwu dla tych wszystkich, którzy włożyli niebywały ogrom pracy w przygotowanie strojów, rekwizytów i charakteryzacji. Niektórzy z uczestników wyglądali naprawdę przekonująco i przerażająco :)
Nie byłyśmy na całym Zombie Walk, tylko kawałeczek, bo wciąż nie udało nam się znaleźć tego właściwego przystanku, a ja musiałam się dostać na Rynek Nowego Miasta, gdzie odbywały się spektakle festiwalowe...

Gdy wreszcie odnalazłyśmy właściwy przystanek (dzięki Bogom za mapy i internet w telefonie) nadszedł czas by się rozstać...
Niestety, Siostra nie mogła zostać dłużej, musiała wracać do Łomży... Poczekała ze mną na odjazd mojego autobusu, pożegnałyśmy się i każda ruszyła w swoją stronę...

Wreszcie dotarłam na Rynek. Nie bez problemów, bo oczywiście znajomość topografii Warszawy nie jest moją najmocniejszą stroną, ale co tam, koniec języka za przewodnika, hosanna i do przodu :D
Udało się! Zdążyłam! Akurat na spektakl "Cykliści" Teatru Porywacze Ciał z Poznania! Nie był to taki zwyczajny spektakl, a szalona, kolorowa, roześmiana weselna parada zwariowanych cyklistów :D
Uwielbiam tego typu działania artystyczne, to naprawdę coś wspaniałego, gdy publiczność staje się częścią spektaklu, gdy może, a nawet powinna wchodzić w interakcje z aktorami, brać udział w tworzeniu poszczególnych scen. To znakomita forma rozrywki i kontaktu z teatrem dla wszystkich - oczywiście najczęściej podczas takich akcji najlepiej bawią się dzieci, ale i dorosłym się podoba. Jest mnóstwo śmiechu i znakomitej zabawy!

Kolejnym spektaklem prezentowanym podczas Festiwalu miał być "Korowód tańca" Teatru Highlights z Kijowa... Niestety, ani na tym, ani na kolejnym spektaklu, tym razem w wykonaniu Teatru Fuzja z Poznania już nie mogłam zostać... Musiałam dotrzeć na Agrykolę, a to w sobotni wieczór wcale nie jest takie proste, zwłaszcza gdy ma się do dyspozycji komunikację miejską, a nie bardzo się ogarnia co gdzie jeździ i kiedy...
Udało się jednak...
Na Plac na Rozdrożu dotarłam na tyle wcześnie, by pokusić się o próbę odnalezienia jeszcze jednego miejsca, które mam nadzieję uda mi się w przyszłości odwiedzić :)Atelier Amaro at Home nazywa się owo miejsce, a jest niczym innym jak stworzonym na potrzeby pracy Atelier laboratorium. Oczywiście nie spodziewałam się tam kogokolwiek zastać o tej porze (ok godz. 20:30...), chciałam to miejsce po prostu odnaleźć. Udało się, choć polemizowałabym z Panem Wojtkiem, że to 5 minut drogi od Atelier, już bardziej 10 minut :)
Był więc spacer w dół ulicą Belwederską, w deszczu, przy wtórze grzmotów i świetle błyskawic - a czemu nie! Potem powrót na Agrykolę, a tam...

Jak zawsze znakomity Józef Markocki i jego Teatr Formy z Wrocławia, w opartym na powieści Franza Kafki spektaklu "Proces".
To właśnie dla tego spektaklu zdecydowałam się na taką wyprawę, ale jak zawsze jeśli idzie o Teatr Formy - warto było!!
Spektakl jest opowieścią o człowieku, uwikłanym w system i przez ten system osaczonym. To autorska refleksja na temat współczesnej wersji ludzkiego zniewolenia i upodlenia. Zwraca uwagę na powszechne uzależnienie od pieniądza - największego fetyszu współczesnej cywilizacji.
Poruszający, wzbudzający refleksję, a z nią także strach, bo przecież każdy z nas jest uwikłany w system, dokładnie tak samo jak główny bohater...

A na sam koniec, już w drodze powrotnej ze spektaklu... jeszcze jedno miejsce, ważne dla mnie, miejsce, które mam nadzieję w niedalekiej przyszłości odwiedzić...
Była mniej więcej 23:00...
Atelier Amaro after saturday's last service :)
Wierzę, że niebawem będę mogła Wam pokazać zdjęcia już nie tylko z zewnątrz, ale przede wszystkim z wnętrza Atelier, opowiedzieć o serwowanych tam potrawach (ten serniczek borowikowy i lody jałowcowe...), a także pochwalić się zdjęciem z Mistrzem Amaro :)
Tak, mam marzenie :)
Jak tylko kupię Nikusiowi nowe oczko, czyli większy obiektyw, zaczynam odkładać na kolację u Mistrza :)

Marzenia nic nie kosztują, a sprawiają, że życie nabiera sensu, gdy zaś uda się je zrealizować - nic nie może się równać ze szczęściem jakie się wtedy odczuwa :)
A wiem, że marzenia się spełniają, przekonałam się o tym już nie raz :)




3 komentarze:

  1. To wyprawa z przygodami była. Czytając relację to myślę, że mimo utrudnień i tak Pani tego nie żałuje.

    W krótkim odstępie czasu już drugi raz trafiam na pojęcie: Teatr Formy (coraz bardziej zaintrygowana jestem i chciałabym zobaczyć coś takiego w praktyce). Czyżby jedno z marzeń? Niewykluczone.

    Dziękuję za przypomnienie o tym jak marzenia, choć trudne-to są ważne.

    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pani... po prostu... Karla...
      I tak, nie żałuję tej wyprawy, ani przez moment nie żałowałam, mimo że byłam ponad 24 godziny na nogach... Warto było i bez zastanowienia bym taki wyjazd powtórzyła!
      Co do Teatru Formy - polecam całym sercem!
      Józef Markocki jest wspaniałym reżyserem i podobnie jak cała reszta składu - znakomitym aktorem!
      Więcej o nich, o ich spektaklach i występach możesz poczytać tutaj: www.pantomima.pl/

      Usuń
  2. Nic nie ma takiego wykwintnego smaku jak wrapek miodowo-musztardowy! ;-P
    I fakt - najlepsze miejsce to miejsce pełne książek, raj, raj i jeszcze raz raj... Skoro była burza to tylko tam można się było skryć! Burza była zajebista!! Zombiaczka ze szczurkiem na głowie też :D
    Tak swoją drogą - Siostrzyczka, prześlij mi zdjątka gońcem mailowym, co?
    A ja od siebie dodam jeszcze, że na dworcu kolejowym Warszawa Wschodnia patrol mieli niesamowicie przystojni policjanci ;-)

    OdpowiedzUsuń