Dziewczyna, chora na mukowiscydozę w poruszającym i bardzo emocjonalnym (nie ma się co dziwić) apelu, błaga o zgodę na eutanazję, która w Chile jest nielegalna, mówi, że jest już zmęczona chorobą, która z dnia na dzień wyniszcza jej organizm i niemiłosiernie ją osłabia, nie rokując przy tym na poprawę...
Valentina Maureira ma 14 lat i waży zaledwie 35 kilogramów. Choruje na mukowiscydozę - genetyczną chorobę powodującą m.in. przewlekłe stany zapalne organów wewnętrznych oraz gromadzenie się gęstego śluzu w układzie oddechowym. Choroba nieuleczalna, a chorzy mogą jedynie walczyć z objawami.W takich sytuacjach zawsze zastanawiam się co byłoby dla takiego pacjenta lepsze...
[...]
Przez powikłania związane z mukowiscydozą zmarł jej brat, a ona sama praktycznie nie opuszcza szpitala. – Miała już pięć operacji, które zadają jej dużo bólu i cierpienia. Obiecano jej poprawę, ale dla niej jest coraz gorzej – powiedział lokalnym mediom ojciec nastolatki. Dodaje, że nagranie było dla niego zaskoczeniem.
- Jestem zmęczona życiem z tą chorobą. Po 14 latach walki dzień po dniu ja i moja rodzina mamy dosyć. Jestem zmęczona walką - powiedziała Valentina w rozmowie z BBC Mundo.
Sprawa stała się niezwykle głośna w Chile i trafiła nawet na szczeble rządowe. Rzecznik rządu Alvaro Elizalde powiedział w czwartek, że sprawą zainteresował się minister zdrowia, który jest w kontakcie z rodziną Valentiny.
Prawdopodobnie jednak prośba nastolatki nie zostanie zrealizowana. Lekarze twierdzą, że stan dziewczyny nie zagraża jej życiu. Eutanazja jest w Chile nielegalna.
http://www.tvp.info/19035250/chora-na-mukowiscydoze-14latka-z-chile-blaga-o-smierc-prosi-o-zgode-na-eutanazje
No tak, zaraz mi ktoś powie, że "nie zabijaj", "Bóg dał życie i tylko Bóg może je odebrać"... A już najbardziej rozbraja mnie tekst o potrzebie łączenia cierpienia z cierpieniem Chrystusa, no to mnie po prostu rzuca na kolana... Cytując znów Ks. Jana: "jeśli ktoś mi mówi z pozycji zdrowego kaznodziei: >złącz swe cierpienia z cierpieniem Chrystusa<, mam mu ochotę opowiedzieć historię o wężu, czyli: sss..."
Wiem - z książki Ks. Jana i z własnych doświadczeń niestety również - jak się sprawy mają w przypadku pacjentów onkologicznych w terminalnym stadium choroby, ale co z innymi chorymi, którzy cierpią wcale nie mniej?
Gdzie przebiega granica między zasadami medycyny (zwłaszcza paliatywnej), a terapią uporczywą?
Gdzie jest granica między leczeniem, a torturami?
Historia tej dziewczyny ścisnęła mnie za serce, ale jest coś, co mnie przeraziło: "Prawdopodobnie jednak prośba nastolatki nie zostanie zrealizowana. Lekarze twierdzą, że stan dziewczyny nie zagraża jej życiu."
Czyli co?
Wyleczyć się tego nie da, ale przecież jeszcze nie umierasz więc nie ma tematu?
A co z prawem do godnej śmierci?
I nie, nie koniecznie mam tu na myśli eutanazję, ale śpiączkę terapeutyczną, stosowaną w medycynie paliatywnej sedację, która pozwala na wyłączenie świadomości chorego, przez co nie odczuwa on tak dojmującego bólu...
Jak czytaliście książkę Ks. Jana to wiecie, jest w niej na ten temat całkiem sporo.
"W medycynie paliatywnej istnieje zasada, że pacjent nie może umrzeć z czterech powodów: z głodu, z pragnienia, z bólu ani nie może się udusić. Ale nawet te powody w pewnych momentach przestają się liczyć i mamy do czynienia z konfliktem między zasadami medycyny paliatywnej a terapią uporczywą. Nawet jeśli określona procedura medyczna jest skuteczna w jakimś minimalnym stopniu, ale właśnie jest nieproporcjonalna, czyli pacjenta tak boli podanie jedzenia albo tak mu to szkodzi, że pozorny zysk służy bardziej nam niż naszemu ego - że działamy, że walczyliśmy do końca - niż pacjentowi.Niestety, to wszystko nie jest takie proste jak się wydaje... Tak-tak, nie-nie... życie nie jest czarno-białe... składa się z odcieni szarości...
[...]
Organizm dziecka często może wytrzymać więcej procedur medycznych niż organizm dorosłego człowieka. Pytanie jednak, czy musi i czy powinniśmy je narażać na dodatkowe cierpienie".
Mówi się że cierpienie uszlachetnia...
Może...
Ks. Józef Tischner miał nieco inne zdanie w tej kwestii...
Ale i tak na zawsze zapadną mi w pamięć słowa Piotra, męża Joanny "Chustki" Sałygi (szczerze polecam bloga i książkę) :
"Nie ma nic szlachetnego w cierpieniu, w tym, że człowiek wyje jak zwierzę. Asia umarła, cierpiąc. Nikt, kto nie widział umierającej w cierpieniu osoby, nie czuł bezsilności, nie zdaje sobie sprawy, jakie to straszne..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz