niedziela, 8 lutego 2015

Ks. Jana słów kilka o Kościele.

    O książce Ks. Jana Kaczkowskiego "Szału nie ma jest rak" pisałam Wam już dawno.
Nie wiem czy ktoś z Was po nią sięgnął, ale ja wracam do niej co jakiś czas, bo jak już mówiłam nie raz - mądrego to i przyjemnie posłuchać.
    Wydarzenia związane z osobą Ks. Lemańskiego, kościelni hierarchowie wszystkich szczebli rzucający klątwy i gromy we wszystkich, którzy ośmielają się mieć inne zdanie niż oni, czy choćby pewne wątpliwości, wyzywający od niewierzących każdego, kto ma czelność zadawać pytania o sens i treść, kościelno-prawicowa nagonka na Fundację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i samego Jurka Owsiaka - to wszystko budzi moją coraz głębszą i coraz bardziej gorzką refleksję nad tym, czym jest Kościół jako instytucja...

- Powiedziałeś przed chwilą: "Pewne rzeczy z wiekiem się zmieniają, ale fundamenty - Pan Bóg, Eucharystia, wiara w obecność Chrystusa w Ofierze nie przechodzą". Co u Ciebie się zmieniło?

- Jako dziewiętnastolatek wierzyłem w Kościół jak ideowy komunista w partię. To się zmieniło. Niestety, jestem zawiedziony Kościołem jako instytucją totalną, która ci mówi, co masz myśleć, gdzie masz mieszkać, która mówiąc o wolności i godności człowieka, często sama ją depcze. Nawet prawo kanoniczne nie jest w Kościele respektowane - mam na myśli prawo do obrony, do dobrego imienia, do wolności, także wolności sumienia. Dzieje się tak szczególnie wobec duchownych, a zwłaszcza wobec zakonnic.

- Ale przecież od początku wiedziałeś, że będziesz musiał być posłuszny swojemu biskupowi, proboszczowi...

- Wiedziałem - jestem i będę posłuszny. Przecież po to przyrzekałem swojemu biskupowi i jego następcom cześć i posłuszeństwo, a nie po to, żeby robić z gęby cholewę. Ale posłuszeństwo i cześć mają swoje granice. Są nimi Dekalog, prawo kanoniczne oraz prawo naturalne, które mówi: dobro czyń, a zła unikaj. Cześć nie może być bałwochwalstwem, a posłuszeństwo - zgodą na irracjonalne polecenia. Jeśli biskup mówi: sadźcie kwiatki do góry korzonkami, bo taka jest wola Boża, to chyba w tym przypadku nie muszę być posłuszny. Wydaje mi się, że model bezdyskusyjnego posłuszeństwa w Kościele, bez dania prawa do odpowiedzi lub chociażby prawa do stawiania pytań, już dawno - a zwłaszcza po II Soborze Watykańskim - minął.
Miałem kiedyś rekolekcje dla katechetów, na których było dużo zakonnic. W luźnej rozmowie z siostrami pojawił się temat, na ile nasze powołanie może mieć charakter działania psychologicznego: czy wybierając je, szliśmy wyłącznie za wezwaniem Boga, czy czasem podświadomie przed czymś nie uciekaliśmy. I okazało się, że osiemdziesiąt procent tych sióstr to córki alkoholików. To zastanawiające, biorąc pod uwagę fakt, że jednym z charakterystycznych syndromów DDA jest unikanie konfliktów i podatność na wchodzenie w przemocowe relacje z przełożonymi, zwłaszcza w przemoc natury psychicznej. Potworne historie. Patrząc na siostry zakonne często mam nieodparte wrażenie, że wiele z nich zostało wręcz wepchniętych w opacznie rozumianą rolę pokornych służebniczek Chrystusa. Do tego jeszcze uzależnienie finansowe - trzeba o wszystko prosić: w skrajnych wypadkach bywa, że nawet o podpaski. To nie może nie rodzić poczucia upokorzenia.

- Może cnoty ewangeliczne, którymi zobowiązują się żyć osoby wstępujące do zakonu, należałoby dziś na nowo zinterpretować, poddać je próbie, jeśli nie uzgodnienia, to choćby dialogu z duchem czasu?

- Nie w pełni wiem, jak miałby wyglądać Kościół, którego chciał Chrystus. Myślę jednak, że wolno mi wątpić w to, że chciał w Kościele hierarchicznej i feudalnej struktury, która jest pokłosiem średniowiecza. Chyba mocniej należałoby wziąć sobie do serca Chrystusowe wezwanie: "Nie chciejcie, żeby wam służono". Pewnie są wspólnoty, które dobrze funkcjonują, ale ja sam znam wiele wstrząsających przykładów nadużyć, elementarnego braku poszanowania godności osoby ludzkiej w konkretnej siostrze zakonnej.
[...]
A jeśli chodzi o własne podwórko, to - mówiąc marketingowo - produkt, jaki serwuje typowa parafia, jest na żenującym poziomie, począwszy od plastikowego wystroju kościoła po poziom kazań czy w ogóle oferty duszpasterskiej. Znaczna część moich kolegów, gdyby ich oceniać jedynie pod względem profesjonalizmu wykonywanej pracy, straciłaby robotę. W Kościele pracuje się jak za komuny, to znaczy często się... nie pracuje. Dominuje bylejakość w pracy duszpasterskiej, w sposobie sprawowania liturgii, w tak zwanej posłudze myślenia, do której Kościół również jest powołany i którą zobowiązany jest pełnić.

- Dlaczego tak jest? Przecież chyba księdzem zostaje się częściej z powołania niż na przykład z braku innego pomysłu na życie?

- [...] Mógłbym wymienić mnóstwo negatywnych cech duchowieństwa, ale to byłoby paskudne uogólniania i dęcie w jedna tubę z niektórymi liberalno-lewicowymi mediami. O słabościach - takich jak brak odpowiedniego wykształcenia, obycia, czasem zwyczajne ludzkie chamstwo - i innych negatywnych rzeczach dobrze wiemy. I nie ma co się nad nimi pastwić. Trzeba je zauważać i w miarę możliwości eliminować. Ale są tez inne problemy, jak choćby wypalenie i przepracowanie księży. Jeśli wikariusz ciągnie parafię właściwie sam - bo jego dwóch zazwyczaj starszych kolegów ma wszystko gdzieś - i tylko czeka, aż się skończy kolęda, żeby podzielić się z proboszczem zebranymi pieniędzmi, lub próbują tego proboszcza okraść - to w końcu dosięgnie go zwątpienie. Księża są dziś często wypaleni. Są samotni. Nie daje się im prawa do przeżywania kryzysu.

- Spotkałam wielu księży, którzy tak widzą Kościół. A jednak i oni, i Ty trwacie w kapłaństwie.

- Wciąż wierzę, że w Kościele działa Pan Bóg. Powiem jednak coś, co w moim ewentualnym procesie beatyfikacyjnym (śmiech) może zadziałać na niekorzyść: wcale nie jestem przekonany, że gdybym był zdrowy, do końca życia dotrwałbym w kapłaństwie. Pragnąłbym tego bardzo i jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie życia bez kapłaństwa. Teraz już teoretycznie z trudem mógłbym je sobie wyobrazić. Sama instytucja czy te feudalne układy w Kościele tak potrafią człowiekowi dopiec i tak wymęczyć, że nawet najwyższy poziom duchowości często nie jest w stanie utrzymać go w tych ramach. Wcześniej nie rozumiałem tych, którzy odchodzą, teraz już jestem łagodniejszy w ocenach. Jeśli takiej opresyjnej strukturze, jaką bywa Kościół instytucjonalny, przyjdzie się zmierzyć z miłością kobiety i mężczyzny, to zazwyczaj wygrywa miłość do kobiety, a nie do Kościoła.

- Nic tu nie mówisz o miłości do Boga?

- Mogę sobie wyobrazić, że taki sponiewierany ksiądz bardziej będzie w stanie realizować swoją miłość do Boga w bliskiej więzi z kochającą kobietą, niż z instytucją, od której wiele wycierpiał. Wydaje mi się jednak, że to zawsze jest dramat...
   Trudno mi się nie zgodzić z tym, o czym mówi Ks. Jan... To smutne, ale naprawdę trudno mi się z tym nie zgodzić.
Coraz częściej widzę księży, którzy podchodzą do swoich obowiązków jakby to była co najmniej jakaś potworna kara, przyjść, odrobić pańszczyznę i wrócić do domu. Mam wrażenie, patrząc na nich i słuchając tego, co mówią, że to tylko wyświechtane frazesy, którymi każdy jeden wyciera sobie gębę i rzuca nimi na prawo i lewo, wymagając od wiernych, że oto tak mają postępować, bo "zaprawdę godnym to i sprawiedliwym, słusznym i zbawiennym jest", ale sam ma to głęboko gdzieś, jego to nie dotyczy, bo oto on jest namaszczonym, wybranym, a wybrańców nie obowiązują nakazy i zakazy.
Często odnoszę wrażenie, że wielu księży mówiąc o prawie samemu stawia się ponad nim. Wymagają od wiernych, ale nie od siebie, a przecież mówi Mądra Księga: "Komu wiele dano od tego i wiele wymagać się będzie".
To dlatego coraz trudniej mi znaleźć miejsce w tej "wspólnocie", to dlatego jest mi ona coraz bardziej obca...

    Nie jestem święta i bez grzechu, nie jestem wzorem cnót i doskonałości, o nie, ale obłudy zdzierżyć nie mogę...
Jeżeli fakt, że nie zgadzam się z niektórymi tezami głoszonymi przez kościelnych hierarchów, że nie potępiam Ks. Wojtka Lemańskiego, Ks. Adama Bonieckiego, Jurka Owsiaka, czy Nergala, że nie obchodzę kolejnych miesięcznic i rocznic katastrofy smoleńskiej, że nie chcę palić na stosie homoseksualistów, ateistów, Żydów, masonów i cyklistów; że nie śpiewam "ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie"; że mam odwagę mieć wątpliwości i zadawać pytania - jeśli to wszystko sprawia, że nie jestem "prawdziwą katoliczką", że jestem "niewierna" to w porządku.
Chyba nawet tak wolę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz