Nie wiem czy ktoś z Was po nią sięgnął, ale ja wracam do niej co jakiś czas, bo jak już mówiłam nie raz - mądrego to i przyjemnie posłuchać.
Wydarzenia związane z osobą Ks. Lemańskiego, kościelni hierarchowie wszystkich szczebli rzucający klątwy i gromy we wszystkich, którzy ośmielają się mieć inne zdanie niż oni, czy choćby pewne wątpliwości, wyzywający od niewierzących każdego, kto ma czelność zadawać pytania o sens i treść, kościelno-prawicowa nagonka na Fundację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i samego Jurka Owsiaka - to wszystko budzi moją coraz głębszą i coraz bardziej gorzką refleksję nad tym, czym jest Kościół jako instytucja...
- Powiedziałeś przed chwilą: "Pewne rzeczy z wiekiem się zmieniają, ale fundamenty - Pan Bóg, Eucharystia, wiara w obecność Chrystusa w Ofierze nie przechodzą". Co u Ciebie się zmieniło?Trudno mi się nie zgodzić z tym, o czym mówi Ks. Jan... To smutne, ale naprawdę trudno mi się z tym nie zgodzić.
- Jako dziewiętnastolatek wierzyłem w Kościół jak ideowy komunista w partię. To się zmieniło. Niestety, jestem zawiedziony Kościołem jako instytucją totalną, która ci mówi, co masz myśleć, gdzie masz mieszkać, która mówiąc o wolności i godności człowieka, często sama ją depcze. Nawet prawo kanoniczne nie jest w Kościele respektowane - mam na myśli prawo do obrony, do dobrego imienia, do wolności, także wolności sumienia. Dzieje się tak szczególnie wobec duchownych, a zwłaszcza wobec zakonnic.
- Ale przecież od początku wiedziałeś, że będziesz musiał być posłuszny swojemu biskupowi, proboszczowi...
- Wiedziałem - jestem i będę posłuszny. Przecież po to przyrzekałem swojemu biskupowi i jego następcom cześć i posłuszeństwo, a nie po to, żeby robić z gęby cholewę. Ale posłuszeństwo i cześć mają swoje granice. Są nimi Dekalog, prawo kanoniczne oraz prawo naturalne, które mówi: dobro czyń, a zła unikaj. Cześć nie może być bałwochwalstwem, a posłuszeństwo - zgodą na irracjonalne polecenia. Jeśli biskup mówi: sadźcie kwiatki do góry korzonkami, bo taka jest wola Boża, to chyba w tym przypadku nie muszę być posłuszny. Wydaje mi się, że model bezdyskusyjnego posłuszeństwa w Kościele, bez dania prawa do odpowiedzi lub chociażby prawa do stawiania pytań, już dawno - a zwłaszcza po II Soborze Watykańskim - minął.
Miałem kiedyś rekolekcje dla katechetów, na których było dużo zakonnic. W luźnej rozmowie z siostrami pojawił się temat, na ile nasze powołanie może mieć charakter działania psychologicznego: czy wybierając je, szliśmy wyłącznie za wezwaniem Boga, czy czasem podświadomie przed czymś nie uciekaliśmy. I okazało się, że osiemdziesiąt procent tych sióstr to córki alkoholików. To zastanawiające, biorąc pod uwagę fakt, że jednym z charakterystycznych syndromów DDA jest unikanie konfliktów i podatność na wchodzenie w przemocowe relacje z przełożonymi, zwłaszcza w przemoc natury psychicznej. Potworne historie. Patrząc na siostry zakonne często mam nieodparte wrażenie, że wiele z nich zostało wręcz wepchniętych w opacznie rozumianą rolę pokornych służebniczek Chrystusa. Do tego jeszcze uzależnienie finansowe - trzeba o wszystko prosić: w skrajnych wypadkach bywa, że nawet o podpaski. To nie może nie rodzić poczucia upokorzenia.
- Może cnoty ewangeliczne, którymi zobowiązują się żyć osoby wstępujące do zakonu, należałoby dziś na nowo zinterpretować, poddać je próbie, jeśli nie uzgodnienia, to choćby dialogu z duchem czasu?
- Nie w pełni wiem, jak miałby wyglądać Kościół, którego chciał Chrystus. Myślę jednak, że wolno mi wątpić w to, że chciał w Kościele hierarchicznej i feudalnej struktury, która jest pokłosiem średniowiecza. Chyba mocniej należałoby wziąć sobie do serca Chrystusowe wezwanie: "Nie chciejcie, żeby wam służono". Pewnie są wspólnoty, które dobrze funkcjonują, ale ja sam znam wiele wstrząsających przykładów nadużyć, elementarnego braku poszanowania godności osoby ludzkiej w konkretnej siostrze zakonnej.
[...]
A jeśli chodzi o własne podwórko, to - mówiąc marketingowo - produkt, jaki serwuje typowa parafia, jest na żenującym poziomie, począwszy od plastikowego wystroju kościoła po poziom kazań czy w ogóle oferty duszpasterskiej. Znaczna część moich kolegów, gdyby ich oceniać jedynie pod względem profesjonalizmu wykonywanej pracy, straciłaby robotę. W Kościele pracuje się jak za komuny, to znaczy często się... nie pracuje. Dominuje bylejakość w pracy duszpasterskiej, w sposobie sprawowania liturgii, w tak zwanej posłudze myślenia, do której Kościół również jest powołany i którą zobowiązany jest pełnić.
- Dlaczego tak jest? Przecież chyba księdzem zostaje się częściej z powołania niż na przykład z braku innego pomysłu na życie?
- [...] Mógłbym wymienić mnóstwo negatywnych cech duchowieństwa, ale to byłoby paskudne uogólniania i dęcie w jedna tubę z niektórymi liberalno-lewicowymi mediami. O słabościach - takich jak brak odpowiedniego wykształcenia, obycia, czasem zwyczajne ludzkie chamstwo - i innych negatywnych rzeczach dobrze wiemy. I nie ma co się nad nimi pastwić. Trzeba je zauważać i w miarę możliwości eliminować. Ale są tez inne problemy, jak choćby wypalenie i przepracowanie księży. Jeśli wikariusz ciągnie parafię właściwie sam - bo jego dwóch zazwyczaj starszych kolegów ma wszystko gdzieś - i tylko czeka, aż się skończy kolęda, żeby podzielić się z proboszczem zebranymi pieniędzmi, lub próbują tego proboszcza okraść - to w końcu dosięgnie go zwątpienie. Księża są dziś często wypaleni. Są samotni. Nie daje się im prawa do przeżywania kryzysu.
- Spotkałam wielu księży, którzy tak widzą Kościół. A jednak i oni, i Ty trwacie w kapłaństwie.
- Wciąż wierzę, że w Kościele działa Pan Bóg. Powiem jednak coś, co w moim ewentualnym procesie beatyfikacyjnym (śmiech) może zadziałać na niekorzyść: wcale nie jestem przekonany, że gdybym był zdrowy, do końca życia dotrwałbym w kapłaństwie. Pragnąłbym tego bardzo i jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie życia bez kapłaństwa. Teraz już teoretycznie z trudem mógłbym je sobie wyobrazić. Sama instytucja czy te feudalne układy w Kościele tak potrafią człowiekowi dopiec i tak wymęczyć, że nawet najwyższy poziom duchowości często nie jest w stanie utrzymać go w tych ramach. Wcześniej nie rozumiałem tych, którzy odchodzą, teraz już jestem łagodniejszy w ocenach. Jeśli takiej opresyjnej strukturze, jaką bywa Kościół instytucjonalny, przyjdzie się zmierzyć z miłością kobiety i mężczyzny, to zazwyczaj wygrywa miłość do kobiety, a nie do Kościoła.
- Nic tu nie mówisz o miłości do Boga?
- Mogę sobie wyobrazić, że taki sponiewierany ksiądz bardziej będzie w stanie realizować swoją miłość do Boga w bliskiej więzi z kochającą kobietą, niż z instytucją, od której wiele wycierpiał. Wydaje mi się jednak, że to zawsze jest dramat...
Coraz częściej widzę księży, którzy podchodzą do swoich obowiązków jakby to była co najmniej jakaś potworna kara, przyjść, odrobić pańszczyznę i wrócić do domu. Mam wrażenie, patrząc na nich i słuchając tego, co mówią, że to tylko wyświechtane frazesy, którymi każdy jeden wyciera sobie gębę i rzuca nimi na prawo i lewo, wymagając od wiernych, że oto tak mają postępować, bo "zaprawdę godnym to i sprawiedliwym, słusznym i zbawiennym jest", ale sam ma to głęboko gdzieś, jego to nie dotyczy, bo oto on jest namaszczonym, wybranym, a wybrańców nie obowiązują nakazy i zakazy.
Często odnoszę wrażenie, że wielu księży mówiąc o prawie samemu stawia się ponad nim. Wymagają od wiernych, ale nie od siebie, a przecież mówi Mądra Księga: "Komu wiele dano od tego i wiele wymagać się będzie".
To dlatego coraz trudniej mi znaleźć miejsce w tej "wspólnocie", to dlatego jest mi ona coraz bardziej obca...
Nie jestem święta i bez grzechu, nie jestem wzorem cnót i doskonałości, o nie, ale obłudy zdzierżyć nie mogę...
Jeżeli fakt, że nie zgadzam się z niektórymi tezami głoszonymi przez kościelnych hierarchów, że nie potępiam Ks. Wojtka Lemańskiego, Ks. Adama Bonieckiego, Jurka Owsiaka, czy Nergala, że nie obchodzę kolejnych miesięcznic i rocznic katastrofy smoleńskiej, że nie chcę palić na stosie homoseksualistów, ateistów, Żydów, masonów i cyklistów; że nie śpiewam "ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie"; że mam odwagę mieć wątpliwości i zadawać pytania - jeśli to wszystko sprawia, że nie jestem "prawdziwą katoliczką", że jestem "niewierna" to w porządku.
Chyba nawet tak wolę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz