wtorek, 3 czerwca 2014

"Amaro a sprawa polska", czyli refleksja bardzo smutna o mentalności ludzi w tym kraju...

Notka ta miała powstać już jakiś tydzień temu, biłam się jednak z myślami, czy warto, czy to ma sens, ale skoro miałam tu pisać o tym również co mnie denerwuje, ostatecznie notka się pojawi.
Jest w planach wspólna notka moja i mojej Przyjaciółki na temat etyki mediów i etyki zawodu dziennikarza, ale to trzeba mocno dopracować, zatem potrzeba nam trochę czasu.
Niemniej to, o czym dziś, dotknie tego tematu, choć znacznie mocnej dotknie kwestii ludzkiej mentalności... Dziwnej mentalności, schizofrenicznej wręcz... Będzie o zawiści, nienawiści, zazdrości, poczuciu bezkarności a w związku z nią braku elementarnej odpowiedzialności za czyny i słowa...

Impulsem do napisania tej notki były "artykuły" na jakie natknęłam się w polskim internecie.
Nie czytuje portali czy gazet plotkarskich, ale jeśli coś takiego wyskakuje mi w wynikach wyszukiwania, a dotyczy osoby którą cenię to zazwyczaj tracę czas by te wypociny przeczytać...
Nie inaczej było i tym razem.
Szukając informacji nt. możliwości spotkania z Wojciechem Modestem Amaro przy okazji jakichś imprez kulinarnych czy około kulinarnych natknęłam się na takie oto kwiatki: "Wojciech Modest Amaro kiedyś nazywał się bardziej swojsko", "Wojciech Modest Amaro - Tajemnice Mistrza. Jakie jest jego prawdziwe nazwisko?" i inne podobne gnioty.
Piszę "gnioty", nie dlatego żeby zredukować dysonans poznawczy, ale dlatego, że inaczej się tego nazwać nie da (choć to i tak łagodne określenie).

Czekałam z pisaniem tej notki jeszcze z jednego powodu. Zastanawiałam się, czy Pan Wojtek odniesie się w jakiś sposób do owych "sensacji". Odniósł się. Zarówno na swoim profilu na fb jak i na blogu.
Nie będę Was odsyłać linkami do wpisów, żebyście sobie poczytali, po prostu przytoczę całość:
Amaro a sprawa polska...

 No to już teraz się porobiło. Oprócz pana Majewskiego, nawet pan Wojewódzki zabrał głos w sprawie Amaro. Pytanie tylko,czy chodzi o to mało słowiańsko brzmiące nazwisko czy o coś innego?

Czy chodzi o to, że facet, który przesiedział w kuchni 23 lata i osiągnął sukces, mając do dyspozycji tylko dwie ręce i głowę, może spijać śmietankę z bycia sławnym bez naginania się zasadom show biznesu, bez zabiegania o medialność, bez wtapiania się w ścianki dla fotoreporterów. Tak po prostu, bo jest w czymś dobry? Otóż nie, trzeba znaleźć i udowodnić, że nawet tak na pozór normalnie wyglądający człowiek jest jednak fałszywy, podszyty miernymi pobudkami, pazerny na sławę, parcie na szkło, kasę i obecność w mediach. Że na dodatek jest w tym bezwzględny, przyjmując pseudonim artystyczny Modest Amaro, by się wywyższyć, pokazać, że jest lepszy, bardziej cool i światowy? Wtedy można go opluć, zburzyć jego wizerunek, a co za tym idzie autorytet, bo jakże wierzyć człowiekowi, który dopuścił się takiej ściemy, oszukał cały naród i umalował się na Amaro.
Otóż można zrobić wszystko, gdy nie biorąc udziału w rozgrywce medialnej, przyszywaniu nazwiska i pełzania o minutkę w telewizji, ma się jeszcze własne życie i historię. Niekoniecznie tę, którą chce się dzielić ze światem, albo która wywoła taką sensację, że arcymistrzowie publicznej rozrywki mają wreszcie pożywkę . Bo po co komu prawda? Że jeszcze 3 lata temu otwierając atelier Amaro, nazywał się Amaro. Że otrzymując Międzynarodowe nagrody od Akademii Gastronomicznej nazywał się Amaro. Że, gdy otwierał Amber Room nazywał się Amaro. Że przyjeżdżając do Polski, na zaproszenie ś.p. Jana Wejcherta w 2003 roku nazywał się Amaro! Że dwadzieścia lat temu, gdy jeździł jako jeden z miliona Polaków rowerem po Londynie do pracy w kuchni nazywał się Amaro, mimo że ani nikt o nim nie wiedział, ani o nim nie słyszał. a na dodatek skąd mógł przewiedzieć, że kiedykolwiek o nim świat usłyszy? I wtedy też zasuwając po 16h dziennie nazywał się Amaro.
Co gorsza w angielskiej stolicy miał również na imię Modest, czyli jak na przekór : skromny. Matka musiała mieć tupet 42 lata wcześniej dając takie imię, zaczerpnięte z audycji radiowej „Listy do Modesta”. Ale po co to komu wiedzieć ? Lepiej poruszyć niebo i ziemię i rodzime tuzy sceny telewizyjnej, by odkryli i napiętnowali ściemę, bo w tym kontekście ona powstała wczoraj, na potrzeby wizerunku, medialności, pięknie wyreżyserowanej historii, papki medialnej i szpanerstwa. Brawo !!!
Od dziennikarzy oczekuję chociaż odrobiny rzetelności, której jak zwykle im zabrakło – lepsza sensacja! „ Wiemy jak naprawdę nazywa się Amaro !!!” ….no właśnie …Amaro … i to jeszcze Modest.
p.s. A ,że ktoś nie ma ochoty dzielić się szczegółami swojego życia sprzed ponad 20 lat, opowiadać o byłej żonie i prywatnych sprawach, to już nie do zaakceptowania – lepiej wywołać dramat narodu, że został oszukany, wprowadzony w błąd przez…kucharza. To nie przejdzie !"
[źródło: http://modestamaro.natemat.pl/104505,amaro-a-sprawa-polska]

Insynuacje na temat tego, że "Modest Amaro" to "pseudonim artystyczny" wymyślony przez Pana Wojtka na potrzeby PR, żeby było bardziej światowo i w ogóle pojawiały się już wcześniej, jednak sam zainteresowany mówił o tym, choćby w "Autografach" Jolanty Fajkowskiej, że "Modest Amaro" to jego prawdziwe imię i nazwisko.
Nie wystarczyło.
Dziennikarskie "poczucie obowiązku" kazało na siłę szukać dalej, za wszelką cenę znaleźć dowód, że "Amaro" to jedna wielka ściema...
"Niektórzy znajomi wypominają mu więc... zmianę nazwiska. Pamiętają go bowiem jako Wojtka Basiurę."
No można się wzruszyć, naprawdę...
Zmiana nazwiska nie jest przestępstwem, nie jest też niczym nadzwyczajnym. W większości przypadków to kobieta przyjmuje nazwisko męża, jednak nie ma prawnych przeciwwskazań by zadziało się odwrotnie. Żadna to filozofia ani żadna sensacja, a już tym bardziej żaden dowód na to, że to zmyślone nazwisko, szczególnie, że fakty przemawiają jak najbardziej na niekorzyść dociekliwych "dziennikarzy".


A Modest?
Imię męskie pochodzenia łacińskiego, (od przymiotnika modestus -a, -um), oznacza osobę skromną i umiarkowaną (to tak informacyjnie dla tych, co nie mieli łaciny w szkole).
I wszystko przez "Listy do Modesta".
Pan Wojtek w rozmowie z dziennikarką pisma "Twój Styl" wspomina:
"Skromnie. Jak na Modesta przystało. To imię pan sobie przybrał?
- Nie, to moje drugie imię. Posługiwałem się nim bardzo długo, w Anglii było mi z nim łatwiej niż z Wojciechem... Była taka audycja w radiu "Listy do Modesta". Mama jej słuchała, a kiedy przyszedł moment rozwiązania, stoczyła nierówną walkę z ojcem i jednak Wojciech wskoczył na pierwsze miejsce, ale Modest został na drugie. Było mi z nim poręcznie za granicą. Może nawet bym się nie odwrócił na ulicy, gdyby ktoś krzyknął "Wojtek". Jestem Modestem."
Życie jest proste proszę państwa dziennikarzy... na cóż je sobie komplikować, szukając dziury w całym?
Czy po to by nastawić czytelników/słuchaczy/widzów przeciwko drugiej osobie? Jeśli tak, to w imię czego? Bo na pewno nie w imię przekazywania rzetelnych informacji.
Jest wszak kwestią naukowo udowodnioną przez psychologów społecznych (a domyślam się, że zajęcia z psychologii na dziennikarstwie funkcjonują), iż ludzie dokonują uogólnień na podstawie niewielkich prób informacji, nawet wtedy, gdy wiedzą, że są ono nietypowe, niereprezentatywne czy tendencyjne, łatwo więc zmanipulować ogół żeby myślał to, co dziennikarz chce by myślał... A to już jest niemoralne!

Wiadomo nie od dziś, że ani niektórzy dziennikarze, ani niektórzy koledzy po fachu Wojciecha Modesta Amaro zbytnią sympatią nie darzą.
Dość wspomnieć, że po Jego odejściu z Amber Room dziennikarze potrafili rzucać tekstami w stylu: "Ciekawe jak sobie poradzi bez pieniędzy Wejcherta?"
Poradził sobie znakomicie, jak widać, wszak to nie pieniądze gotują, ale kucharz. Nie pomogą produkty za grube miliony, jeśli kucharz nie będzie miał choćby bladego pojęcia co z nimi zrobić.

I tu zaczyna się część o mentalności...

Prawda o tym, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju znana jest już od czasów zamierzchłych. Generalnie wszyscy prorocy mieli przekichane i nikt ich nie lubił, bo wytykali błędy, bo kazali coś zmieniać, a po cóż zmieniać? Co z tego, że robi się coś źle, tak jest wygodnie i niech tak zostanie.
Jak ktoś był geniuszem i odkrywał coś genialnego, burzącego stary utarty porządek, to albo robiło się z niego wariata i poddawano przymusowemu leczeniu, albo palono na stosie lub eliminowano w inny sposób, byleby się odkrycie nie rozniosło i inni teorii nie podchwycili.
Ogólnie jest tendencja do nielubienia ludzi lepszych od nas, ludzi, którzy coś w życiu osiągnęli.

Zazdrość. Zawiść. Nienawiść.
No bo przecież w czym ten jeden z drugim jest lepszy ode mnie? Czemu jemu się udało a mnie nie?
Może dlatego, że zamiast siedzieć przed telewizorem i pierdzieć w fotel zakasał rękawy, zagryzł zęby i wziął się do roboty, ciężko pracował i teraz zbiera owoce swej pracy? Może dlatego, że zamiast mieć głowę jak zapuszkowana konserwa miał odwagę otworzyć umysł, chłonąć wiedzę, eksperymentować, próbować czegoś, czego nie spróbował nikt wcześniej, uczyć się na błędach?
Tak było w przypadku wielu, również w przypadku Pana Wojtka.
Jak nie mieliśmy w Polsce Michelin Star to się mówiło, że: 1) nie mamy produktów, 2) nie mamy dobrych szefów kuchni, 3) Francuzi nas nie lubią. Kiedy wreszcie Gwiazdka się w kraju naszym pojawiła, za sprawą Wojciecha Modesta Amaro, to (obok zachwytu i dumy, że oto nareszcie jest) podniosły się głosy wśród niektórych, że "kupili sobie tę gwiazdkę".
No ależ oczywiście że sobie kupili! Przecież darmo nikt nikomu nic nigdy jeszcze nie dał (co najwyżej w mordę, a i to nie zawsze). Kupili sobie i cholernie drogo ich to kosztowało! Masę wyrzeczeń i ciężkiej pracy, po kilkanaście godzin dziennie, dzień w dzień, w stresie, pod presją czasu, kosztem normalnego życia rodzinnego... To bardzo wysoka cena za sukces i trzeba się wykazać niebywałą odwagą, najnormalniej w świecie trzeba mieć jaja, żeby podjąć się taką cenę zapłacić!
"Warszawska restauracja Atelier Amaro jest bezsprzecznie jedną z najlepszych restauracji w Polsce, a sukces rodzi zazdrość. Tym bardziej, że Amaro mówi wprost: >W tym momencie nie widzę dla siebie konkurencji< Niektórzy znajomi wypominają mu więc... zmianę nazwiska."
"Sukces rodzi zazdrość"... tak... a zazdrość rodzi zawiść, nieraz nawet i nienawiść... A wystarczy ruszyć tyłek i wziąć się do roboty, a nie oglądać się na innych!
(Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zarzut do wszystkich kucharzy, restauratorów i szefów kuchni, tylko do tych, którzy zazdroszczą komuś sukcesu, bo sami też by chcieli, a czemu nie, Gwiazdkę Michelina, a jakże, ale będą dywagować nad tym, czemu ktoś kupił dwie doniczki bazylii jak wystarczyłaby jedna...)

Zawiść u "kolegów z branży" to jeszcze jakoś można wytłumaczyć i nawet zrozumieć (choć z trudem), jest to bowiem znany mechanizm psychologiczny, zachowanie mało wszak moralne, ale dające się wyjaśnić. Ma ono nawet swoją nazwę: "efekt zgniłych winogron".
Czego zrozumieć nie mogę, jako idealistka, to zawiści zwykłego Kowalskiego...

Czy to też dlatego, że człowiek, który w przeszłości również był zwyczajnym Kowalskim, który "jeździł jako jeden z miliona Polaków rowerem po Londynie do pracy", teraz, dzięki swojej determinacji, zaangażowaniu i ciężkiej pracy osiągnął sukces i zna go pół świata?
Nie rozumiem, no naprawdę nie pojmuję, że ludzie cierpią aż na taki ból dupy, tylko dlatego, że komuś się lepiej powodzi, zwłaszcza że ten ktoś ciężko na to pracował, wiele zaryzykował i jeszcze więcej poświęcił by to osiągnąć...
Naprawdę myślicie, że to tak wystarczy "pstryk" i już jest?

Wspominałam jeszcze o schizofrenii... o takiej niemal schizofrenicznej mentalności...
Żaden normalny człowiek nie chce się babrać w przeszłości, zwłaszcza, jeśli przeszłość ta malowała się w mało radosnych barwach. Nikt normalny nie będzie też na prawo i lewo opowiadał o niektórych wydarzeniach ze swego życia, prawda?
Dlaczego więc, na litość Jasności, próbuje się grzebać człowiekowi w życiorysie, wracać do spraw, które wydarzyły się kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu i pewnie nie należały do przyjemnych, po co rozdrapywać człowiekowi rany, które jakoś próbują się zabliźnić?
Tylko dlatego, że jest znany?
A co to zmienia?
Czy przez to, że jest osobą publiczną to jest jakąś maszyną, która nie czuje, nie myśli?
Czy fakt, że jest osobą publiczną czyni Jego samego, Jego życie i życie Jego bliskich wspólną własnością każdego w tym kraju?
No bez jaj!
Miał żonę, rozwiódł się... no trudno, to się zdarza. Wielki szacunek dla Niego, że o tym nie mówi - bo to nie jest tylko Jego sprawa, dotyczy to też byłej żony, a tylko skończony kretyn pierze publicznie prywatne brudy za plecami byłego współmałżonka.
Jak powiedziała Agnieszka Amaro: "To zamknięty rozdział". I słusznie powiedziała. Pytam się więc, na jaką cholerę na siłę próbować go otwierać?
Osoba publiczna ma takie samo prawo do prywatności jak każdy. Jeśli ma ochotę opowiedzieć o jakichś szczegółach ze swego życia to opowiada, jeśli nie chce (z różnych przyczyn) to co wszystkim do tego?
Czy naprawdę coś się zmieni w życiu kogokolwiek jeśli się dowie ile jakaś jedna z drugą znana osoba miała żon/mężów, jak się nazywała w przeszłości, co je na obiad, w czym śpi, jaką bieliznę kupuje, jakim mydłem się myje i w jaki ręcznik wyciera?

Ciekawe jest to, że sensacyjne doniesienia na temat "prawdziwego" nazwiska Modesta Amaro zbiegły się z dwiema bardzo fajnymi rozmowami z Nim. Jedna w rubryce Akt Męski "Twojego Stylu", druga w dwutygodniku "VIVA" - wywiad z Agnieszką i Modestem Amaro pt. "Smak miłości" (w całości dostępny  TUTAJ, polecam!), gdzie opowiadają o tym jak się poznali, jak wyglądała ich droga do tego, co jest teraz, jak radzą sobie z trudnościami, a także o traumatycznym przeżyciu z przeszłości, kiedy Pani Agnieszka otarła się o śmierć. Z całego naprawdę fantastycznego wywiadu plotkarskie portale wyciągnęły tylko "sensację" o tym, że pani Amaro prawie umarła...

Powiecie może "po co się przejmować, to normalne, tak już jest"... Może i normalne, ale nie dla mnie...
Już mówiłam, jestem idealistką i naprawdę ciężko mi ogarnąć podobne kwiatki...

Jak mawiali starożytni: Invidia gloriae umbra est - zazdrość jest cieniem chwały... Smutne to, ale niestety prawdziwe...
A Konfucjusz mawiał: Jeśli masz wroga nie walcz z nim. Usiądź na brzegu rzeki i poczekaj aż woda przyniesie jego ciało.
I tak trzeba... 


Panie Wojtku!
Szczęścia, miłości i dalszych sukcesów! Zasłużył Pan na to swoją ciężką pracą!
Bóg dał talent.
Tato nauczył jak być silnym i się nie poddawać.
Żona kocha i wspiera we wszystkim.
Cóż więcej potrzeba?
SAN PELLEGRINO 50 BEST RESTAURANTS już czeka! :)

2 komentarze:

  1. Proponuję wytoczyć proces Prusowi, bo też używał pseudonimu. Jakie to jest durne... Nawet jeśli byłoby prawdą, że Amaro jest pseudonimem, to co z tego? To jest normalne, że artysta czasami przyjmuje pseudonim. Ktoś chce mi wmówić, że Donatan i Kleo to są imiona po babci i dziadku? Artysta też jest człowiekiem, chce sprzedawać żeby jeść i opłacić rachunki. Czasami woli użyć czegoś łatwiej zapamiętywalnego, prostszego czy chwytliwego i ma do tego prawo. Nawet Rowling pisze czasem pod męskimi pseudonimami. Masz Karla rację, co za chora mentalność...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nawet jeśli byłoby prawdą, że Amaro jest pseudonimem, to co z tego? To jest normalne, że artysta czasami przyjmuje pseudonim."

      Tylko cały bajer polega właśnie na tym, że to nie pseudonim, ale nazwisko, prawdziwe, widniejące w dokumentach urzędowych (co można sprawdzić), ale nie, dziennikarzyny wiedzą lepiej! I ludzie czytający te bzdety tak samo!
      Zastanawiam się, komu tak bardzo zależy na tym, żeby człowieka opluć, zmieszać z błotem, zniszczyć reputację...
      Zazdrość zżera, że to On jest dla wielu autorytetem, a nie jeden z drugim piesek salonowy, który próbuje zgrywać znawcę i autorytet mimo że nie ma pojęcia o czym w ogóle mówi?
      Pan Wojtek napisał:
      "[...]lepiej wywołać dramat narodu, że został oszukany, wprowadzony w błąd przez…kucharza."
      A ja tam się nie czuję oszukana!
      I nikt, kto ma rozum nie czuje się oszukany, ani wprowadzony w błąd.
      Oszukują i wprowadzają w błąd właśnie tacy pseudo dziennikarze, gorzej, że ludzie to łykają jak pelikan kluski... to źle świadczy o ich kondycji intelektualnej...

      Usuń