poniedziałek, 25 sierpnia 2014

"Od śmierci w dolinach zachowaj nas, Panie..."

   Nie bez powodu w tytule ten cytat...
Od przeszło tygodnia piszę tę notkę, może dziś w końcu się uda, choć dziś łez więcej niż zwykle, ale jest też coś, a może raczej Ktoś, kto jakoś ukierunkuje mi myśli i palce na klawiaturze poukłada w słowa...
Zobaczymy...

   Urodził się 27. grudnia 1976 roku w Warszawie. Z wykształcenia był chemikiem, z zamiłowania fotografem i sportowcem, a Jego prawdziwą miłością były góry...
Zginął 8. kwietnia 2009 roku podczas aklimatyzacyjnego przejścia na Dhaulagiri...


foto: Jakub Jaronski/Przegląd Sportowy/Newspix.pl
Piotr Morawski... W zasadzie nie wiem jak o Nim pisać, wszystko wydaje mi się takie banalne... 
Góry kochałam zawsze, ale to do Piotrka (nie umiem o nim mówić inaczej...) Morawskiego zaczęła się moja miłość do tych najwyższych gór (które nadal mam nadzieję kiedyś zobaczyć) i niebywały podziw dla ludzi, którzy je eksplorują i zdobywają. Jak ma się przyjaciół którzy się wspinają, którzy fascynują się tym wszystkim co dzieje się w górach to się słyszy o różnych wyprawach, ogląda się filmy, czyta się relacje, obserwuje trasy wypraw na mapach i w necie...
Pierwszy raz usłyszałam o Piotrku chyba przy okazji Tryptyku Himalajskiego, kumpel podsyłał mi relacje, oglądaliśmy zdjęcia i jakoś tak... fajnie było...
Nigdy nie poznałam Go osobiście, ale interesowały mnie Jego osiągnięcia, lubiłam czytać Jego teksty, słuchać wywiadów z których wyłaniał się obraz normalnego, wrażliwego i niezwykle sympatycznego faceta, ujmującego życzliwością i bezpretensjonalnym stylem bycia.


 
Bardzo lubię ten materiał :)
Sposób w jaki Piotrek opowiada o przygotowaniach do wyprawy - na luzie, z uśmiechem, bez zadęcia.
  I ten lubię (podsumowanie wyprawy), jeszcze bardziej lubię, szczególnie samą końcówkę :)
Na chwilę wrócił uśmiech :)
Trafiłam niedawno na wywiad z Piotrkiem, być może już kiedyś go czytałam, nie pamiętam, pada w nim pytanie właśnie o słowa zacytowane przeze mnie w tytule:
- Podpisujesz się pod słowami Jerzego Kukuczki: „Od śmierci w dolinach zachowaj nas Panie”?

- Ja na szczęście tego tak nie odbieram. To też kwestia różnicy pokoleń. Góry kiedyś były dużo bardziej niedostępne i romantyczne niż są teraz. Ja chciał bym się normalnie zestarzeć, w otoczeniu wnuków. Nie chcę, żeby góry były całym moim życiem, nie chcę tam zginąć, w żadnym wypadku.

[całość wywiadu przeprowadzonego przez Wojtka Nowickiego dostępna jest TUTAJ]
Chciał żyć, chciał się zwyczajnie zestarzeć, to całkowicie normalne, szczególnie, że zginął przecież jako młody człowiek (miał niecałe 33 lata...), z drugiej jednak strony kochał góry, dobrze się w nich czuł, a Jego ostatnią wolą, gdyby nie daj Boże coś się stało, było zostać pochowanym w górach.
Olga, żona Piotrka wspomina:
Bałam się o niego zawsze. Gdy dowiedziałam się, że przeżył wypadek, to koszmarne było dla mnie to, że on - człowiek z wielką pasją życia, bardzo sprawny fizycznie, o wielkim umyśle, a do tego bojący się śmierci i tego, co jest, albo czego nie ma po drugiej stronie - był w pełni świadom swego umierania. Chciałabym móc go przed tym obronić.

Spodziewałam się, że nie będzie mi łatwo o Nim pisać, ale nie sądziłam, że będzie aż tak ciężko... Trudno mi pozbierać myśli... 
Przypomina mi się rozmowa z Piotrkiem na antenie TVN24 i w Teleexpressie, krótko przed tą ostatnią wyprawą... Pamiętam jak się cieszył, jaki był podekscytowany, jak błyszczały Mu oczy, kiedy opowiadał o planach na kolejne tygodnie... Zapytany o to czego życzyć Mu przed wyprawą odpowiedział: "Tyle samo powrotów co wyjść"... 
Niestety, okazało się, że tym razem będzie ten jeden powrót za mało...
Kiedy media podały informację że zginął... byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę - przecież taki młody, utalentowany... to nie tak się miało skończyć... 

Był niebywale odważnym człowiekiem... 
Piotr Pustelnik wspominając wyprawę na Annapurnę z 2006 roku, podczas której razem z Piotrkiem uratowali życie Tybetańczykowi, który zapadł na ślepotę śnieżną, mówił tak:

Dręczy mnie myśl, że nie wiem, jak Piotrowi powiedzieć, że być może nie wyjdziemy z tego żywi. Może tak przaśnie z rubasznym, górskim humorem: "Ciekaw jestem, Piotruś, co powiedzą ludzie, którzy za 20 lat nas tu znajdą takich nieuczesanych i brudnych jak świnie".
A może tak, jak na radzieckich filmach o drugiej wojnie światowej: "Słuchajcie no, Morawski, zrobiliście wszystko, co w waszej mocy, ale na przeciwnika to było za mało. Ojczyzna Wam tego nie zapomni". A w końcu, może tak po prostu: "Jakie kwiatki na grób lubisz najbardziej, bo ja grabary, he, he, he". A w rzeczywistości było znacznie prościej. Usłyszałem: "Nie pierdol mi tu o śmierci, idziemy na dół. Ubieraj się, a ja obudzę Lotse"
 
Bał się, to jasne, a mimo tego znalazł w sobie siły by podjąć decyzję o zejściu, w każdym razie... o próbie zejścia... Piotr chciał, by się ratował, by poszedł sam - w końcu żona, małe dzieci, ale Piotrek został...
Jeszcze patrzę tęsknym wzrokiem za Peterem. Nie! Muszę zostać przy Piotrze i Lotse, bo beze mnie nie dadzą sobie rady w tym terenie.
[...] Widzę światło na szczycie. Peter, który nas zostawił, dotarł na szczyt. Przez chwilę zazdroszczę mu tej siły, która pozwoliła oderwać się od odpowiedzialności za Piotra i Lotse. Która pozwoliła mu nie zważać na więzy liny i górskie. Ja właściwie nie mam wyjścia. Jedna czołówka, ten, który przewodzi w trudniejszym terenie, no i zobowiązanie, że z Piotrem staniemy na szczycie. Wszystko to pcha mnie z nimi w kierunku obozu.
- wspomina w swoim dzienniku Piotrek, a Piotr Pustelnik we wspomnieniu o Piotrku mówi:
 [...] rok później wróciliśmy na Annapurnę, by przeżyć ciężkie chwile na wschodniej grani. I kiedy - leżąc kolejny dzień w namiocie, bez jedzenia i nadziei na wyjście szczytowe, czekając na poprawę wzroku naszego tybetańskiego kolegi, która mogła nie nadejść, właściwie żegnałem się z życiem, poprosiłem Piotra - by nie bacząc na nas, schodził. Powtórzyłem ten sam argument o żonie i dzieciach. W odpowiedzi poderwał nas, mówiąc: "Chodź, idziemy w dół, może spadniemy, ale to jest lepsze niż pozostanie w namiocie."
Mam pewność, że tym razem to on uratował mi życie.
   Zdolny, wytrwały, silny, odważny, oddany przyjaciołom. Świetny fotograf, o niesamowicie wrażliwej duszy, która przebija przez każde wykonane przez Niego zdjęcie. Znakomity, wnikliwy obserwator i kronikarz... 
Taki był Piotrek Morawski...

No właśnie... był...
Jaka szkoda, że teraz pozostał już tylko czas przeszły...


P.S.
Jestem w niemałym szoku, że udało mi się skończyć tę notkę... Od tygodnia się z nią męczyłam, a dziś poszło nadspodziewanie łatwo (choć były łzy, drżenie rąk i serca...), jakby Ktoś faktycznie prowadził moje myśli, moje ręce... 
Może to właśnie Piotrek? W końcu ten niemal nakaz wewnętrzny by coś o Nim napisać zrodził się jakiś czas temu, po dziwnym, powracającym przez tydzień śnie... 
Sen za każdym razem był identyczny i dokładnie identycznie się kończył, zawsze w tym samym momencie...
Razem z dwoma moimi przyjaciółmi byłam w górach, nie wiem z kim, nie wiem gdzie, ale były to duże góry, być może Himalaje. Wspinaliśmy się. Szło nam całkiem dobrze, doszliśmy już dość wysoko, kiedy nagle z góry wyjechała lawina, wyrwała liny, zmiotła nas i rzuciła kawał w dół. Zasypało nas, nie całkiem, ale na tyle mocno, że nie mogliśmy się sami wydostać, byliśmy mocno poobijani, czuliśmy, że to się skończy tragicznie... Nagle nie wiadomo skąd pojawił się przy nas Piotrek. Wygiełgał nas spod tego śniegu, wpiął w swoją linę i powoli, ostrożnie zaczął nas sprowadzać w dół, do namiotu. Nie wiem co było dalej, bo sen urwał się, gdy odwróciłam się do Piotrka i zapytałam: "Skąd ty się tu wziąłeś?"...
Teraz już wiem... wedle tego, co Paulina tłumaczyła mi na temat tego snu, czeka mnie droga w dół i to Piotrek ma być moim na niej przewodnikiem... 

P.P.S.
Piotrek pozostawił żonę i dwóch synów... 
Jeśli ktoś miałby wolę i życzenie by ich wesprzeć to można to uczynić dokonując wpłaty przez stronę Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki lub przekazując 1% podatku.
Więcej szczegółów znajdziecie TUTAJ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz