Wybaczcie Kochani, to będzie dziwny wpis, ale siedzi to we mnie od wczoraj i muszę się wygadać...
Mieliście kiedyś tak, że bardzo chcieliście pomóc, ale nie wiedzieliście jak, albo nie mieliście możliwości?
Ja tak miałam już wiele razy, ale wczorajsze wydarzenie naprawdę mnie rozbiło...
Kto zna ten wie, a kto nie zna to właśnie się dowiaduje - należę do ludzi, którzy nie potrafią spokojnie patrzeć gdy innym dzieje się krzywda - mam tu na myśli nie tylko ludzi, bo to jest naturalne, ale także zwierzęta...
Bezsilność boli...
A jeszcze bardziej boli świadomość że jest się bezsilnym w obliczu śmierci...
Tego malca spotkałam wczoraj w drodze do babci...
Nie pierwszy pisklak na ulicy, ale pierwszy, który żył jeszcze gdy go znalazłam...
Jeszcze kopał skorupkę nóżkami, jeszcze oddychał i widać było jak bije serce... Ale po chwili przestał kopać i przestał oddychać...
To pewnie głupie, sama nie wiem, ale zrobiło mi się tego malca potwornie szkoda, tym bardziej, że on - taka golutka różowa kruszynka, a ja taki olbrzym i nie mogę nic dla niego zrobić... Nie było widać gniazda z którego wypadł i do którego można by spróbować go włożyć, zabrać go nie miałam jak, a i zająć się nim nie byłabym w stanie...
Kucnęłam na chodniku i najnormalniej w świecie pociekły mi łzy...
Tak jak i teraz...
Nie mam pojęcia dlaczego tak...
Nauczyłam się, że ptaki należy zostawić same sobie - natura musi zrobić swoje. Próby pomocy zwykle kończą się tragicznie. Jeśli ktoś nie jest specjalistą, niestety nie ma sensu działać.
OdpowiedzUsuń