Zdjęcie znalazłam na facebooku i przyznam Wam się, Drodzy - ręce mi opadły...
Zaraz ktoś powie, że znowu jeżdżę po Kościele, po wierze i wierzących, że sama Boga w sercu nie mam i nie szanuję żadnej świętości...
Kto zna to wie, kto nie zna i tak nie uwierzy, a ponieważ tylko winny się tłumaczy to ja się tłumaczyć nie mam zamiaru...
Wierzę - w Boga i Bogu, jakkolwiek patetycznie i pompatycznie to zabrzmi, ale etap fanatyzmu, udowadniania komuś czegoś za wszelką cenę i nawracania na siłę mam już, chwała Jasności, dawno za sobą.
Od dłuższego już czasu obserwuję w polskim społeczeństwie (choć pewnie nie tylko w Polsce zjawisko takie występuje) coraz wyraźniejszy podział na ludzi prezentujących w kwestiach wiary stanowiska bardzo skrajne.
Z jednej strony są ci, którzy w Boga nie wierzą, reprezentując przy tym postawę tzw. wojującego ateizmu, który najczęściej ma niewiele wspólnego z refleksją intelektualną, a wypływa ze skrajnego antyklerykalizmu - coś na zasadzie (wybaczcie wielkie uproszczenie): "Nie wierzę w Boga bo każdy ksiądz to pedofil".
Po drugiej stronie mamy z kolei fanatycznych wyznawców, w polskim przypadku, rzymskiego katolicyzmu - którzy w każdym człowieku niewierzącym w Boga, bądź wierzącym w innego Boga (Bogów), czy też będących osobami wierzącymi ale całkowicie areligijnymi (dla niezorientowanych - tak, można wierzyć w istnienie Boga nie będąc przy tym wyznawcą żadnej religii), widzą śmiertelne zagrożenie, które trzeba wyeliminować w trybie natychmiastowym, najlepiej ogniem i mieczem...
I tak jak ateistów (także tych wojujących), ani antyklerykałów tykać nie będę (przynajmniej teraz), tak fanatycznych katolików tykać będę bardzo, a to z jednego powodu - sama zostałam ochrzczona w religii chrześcijańskiej, w obrządku rzymskokatolickim i w tym duchu mnie wychowano. Jestem częścią wspólnoty Kościoła rzymskokatolickiego i bardzo mnie boli, że wrzuca się mnie do jednego worka z tymi wszystkimi wojującymi "katotalibami", którzy walczą ze wszystkim co inne, we wszystkim widzą diabła, i w imię miłosiernego Boga krzywdzą innych, a przy tym są z siebie dumni, bo przecież oni jako ostatni sprawiedliwi bronią prawdziwej wiary...
Dlaczego tak trudno pojąć i uszanować fakt, że Bóg dał człowiekowi rozum i wolną wolę po to, by człowiek sam z darów tych korzystał?
Dlaczego uważacie drodzy fanatyczni wyznawcy, że macie monopol na dobro i prawdę?
Dlaczego, na litość Światłości, uzurpujecie sobie prawo do mówienia innym w co i jak mają wierzyć?
Dlaczego nie potraficie zaakceptować, że człowiek który kieruje się w życiu wrodzoną zasadą "dobro czyń a zła unikaj" jest dobry, bez względu na to w co i czy w ogóle wierzy?
Dlaczego uważacie, że całowanie obrazów i relikwii zapewni wam jakąś szczególną łaskę? I czemu, na Jasność, więcej czcicie wszystkich możliwych świętych, a zapominacie, że cześć największa należna jest Bogu, który sam jest źródłem świętości i bez którego łaski nikt świętości nie osiągnie?
Żal mi tego dziecka na zdjęciu... Naprawdę mi malca szkoda...
Zmuszono je do oddawania czci komuś, kogo nie zna, i nawet nie wytłumaczono mu dlaczego powinno (?) to zrobić, tylko ciach, wszyscy to wszyscy, ty też klękaj i całuj, bo jak nie to cię paluchami wytkną i nas razem z tobą...
Po notce o szale kanonizacyjnym pomyślałam, że do tematu nie wrócę, ale to zdjęcie i sytuacja z minionej niedzieli kłują mój mózg i muszę się od tego kłucia uwolnić...
Jest niedziela, więc jak co niedzielę szykuję się do kościoła, wstać mi się średnio chciało, szczególnie że spać poszłam o bardzo późnej porze, więc stwierdziłam, że spoko, 11:30 będzie dobrze, akurat prosto z Mszy Świętej na obiad...
Ubieram się, w dużym pokoju oczywiście telewizor włączony transmituje uroczystości z Watykanu. Ubrana, gotowa, już mam wychodzić kiedy słyszę pytanie o to, dokąd to się wybieram. Jakież było zdziwienie, że odpowiedziałam, iż wybieram się do kościoła i teraz uwaga, będzie cytat: "To teraz idziesz? Nie pójdziesz na ucałowanie relikwii?" (w sąsiedniej parafii sprawowana była po południu dodatkowa Msza Święta, której zwieńczeniem było ucałowanie relikwii świeżo ogłoszonego świętym Jana Pawła II). Odpowiadam ze spokojem i zgodnie z prawdą, że nie, nie wybieram się...
Dlaczego o tym piszę?
Otóż dlatego kochani, że wiem, jak się wszystko skończy (w każdym razie w moim najbliższym otoczeniu wiem jak się skończy) - oto była wielka euforia, oglądanie wszystkiego co z papieżem związane było choćby w minimalnym stopniu, wszystko wokół przestawało istnieć w chwili, gdy na ekranie telewizora pojawiały się po raz n-ty te same obrazki z pielgrzymek i innych wydarzeń, w których papież brał udział, było chodzenie na specjalne Msze i całowanie relikwii... tyle tylko, że po euforii wróciło się do szarej rzeczywistości.
Do spowiedzi znów pójdzie się zapewne dopiero na święta, czyli w grudniu, chyba że po drodze pogrzeb się zdarzy, albo inny podobny event...
Nie zmieniło się zatem nic...
A szkoda...
Dlatego proszę Was, drodzy współbracia w wierze... zacznijcie używać tego daru, któryście otrzymali - wolnej woli i rozumu. Nie bójcie się myśleć, nie bójcie się wątpić i zadawać pytania, bo tylko tak Wasza wiara będzie się rozwijać i doskonalić.
Przetestowałam to na sobie i wiem, że działa - intelekt, racjonalne spojrzenie na świat, próba dyskursu z Bogiem i o Bogu naprawdę nie szkodzi wierze, a wręcz przeciwnie - wynosi ją na wyżyny...
Pamiętajcie: "Fanatyzm to też taka wiara, z literą ważniejszą niż treść..."
A chyba nie o to w tym wszystkim chodzi, prawda?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz